Opowiadania RP

Opowiadania Roleplay - fantastyczne światy, fantastyczne postaci.


  • Index
  •  » Dzieła
  •  » Tam, gdzie zaczynają się wątpliwości

#46 2018-08-03 12:27:22

Nekosia

Królowa psychopatów

Skąd: Uć
Zarejestrowany: 2013-09-30
Posty: 2912

Re: Tam, gdzie zaczynają się wątpliwości

Przez następny tydzień Kastor powoli dochodził do siebie, a Raissa choć nadal milczała to wykonywała już sama podstawowe czynności. Jadła przy stole razem doktorem i swoim opiekunem, rany goiły się dobrze i nie było żadnego stanu zapalnego, przeciwnie niż u mężczyzny.
    Rany Kastora ciężko się goiły. Charles doszedł do wniosku, że to pewnie przez to, że kopał w ziemi i je zabrudził dodatkowo. Musiał ponosić szwy jeszcze przez kilka dni, za to Raissie miał ściągnąć je już dziś. Dziewczyna bez słowa i emocji wykonywała wszystkie prośby, obaj mężczyźni mówili do niej gdy tylko była okazja, tak samo służąca, ale dziewczynka nie reagowała na nic. Lekarz ściągnął jej szwy i jeszcze raz obejrzał rany na ramionach. Zostaną po tym blizny, ale z wiekiem powinny blednąć. Teraz jednak martwił się bardziej o stan psychiczny dziewczynki, niż fizyczny.
- Możesz iśc do Kastora do ogrodu, pewnie tam siedzi i odpoczywa, jak zaleciłem. Nie potrafi wyleżeć w łóżku, trochę go rozumiem... - powiedział, a kotołaczka wyszła zanim jeszcze dokończył.
    Blondynka wyszła do ogrodu i zaczęła szukać swojego opiekuna. Teren nie był duży, jednak doktor miał tam dużo roślin i alejki kluczyły między nimi tworząc istny labirynt. Co chwila przystawała, jej uwagę odwracały takie rzeczy jak kolorowy kamyk, ślimak albo liść. W pewnym momencie gdy schyliła się by dokładniej obejrzeć jeden z kamyków spod krzaka wyskoczył czarny kot, odbił się od ziemi tuż przed dziewczyną i pomknął dalej, jednak przestraszył ją do tego stopnia, że upadła do tyłu i próbowała się odczołgać. Chwilę potem zerwała się i pobiegła w przeciwnym kierunku. Przypadkiem wpadła na ogrodnika zderzając się z nim i upadła
- Prze..praszam...
- Nic nie szkodzi kochana, co się dzieje? - ogrodnik jakby całkowicie zignorował fakt, że dziewczyna odezwała się pierwszy raz od długiego czasu akurat do niego. Pomógł jej wstać uprzejmie podając dłoń. W jej głosie brzmiała ostra chrypa od długiego niemówienia.
- szukam Kastora... - wpatrywała się w ogrodnika przez dłuższą chwilę mając nadzieję że wie gdzie jest mieszaniec.
- siedzi koło fontanny, skarbie, wiesz gdzie. Na pewno trafisz. - uśmiechnął się do niej.
- Dziękuję... - po czym poszła dalej. Ogrodnik wrócił do grabienia liści.
    Rzeczywiście znalazła Kastora tam, gdzie zapowiedział ogrodnik. Podeszła do niego i usiadła obok na brzegu małej ośmiokątnej kamiennej fontanny.
- Dzień dobry księżniczko, jak się czujesz? - Kastor się do niej uśmiechnął.
- Dobrze... - odpowiedziała, a mężczyznę na chwilę zamurowało. Nareszcie się odezwała.
- Miło że znów się odzywasz. - jednak na to już nijak nie odpowiedziała milcząco wpatrując się w wodę.
    Cisza trwała przez następne dwa kwadranse, a kiedy mężczyzna miał się zbierać już do środka, Raissa odezwała się niepewnie.
- Kastor, pochowałeś go, prawda? Ale czy ktoś będzie wiedział że on tam jest?
- Nie wiem kochanie, wiemy na razie tylko my dwoje dokładnie, a doktor tylko słyszał.
- Czy możemy coś zrobić? Nie chcę żeby zapomnieli, że tam ktoś leży. To niewłaściwe.
- Zapytamy sie doktora czy możemy wykonać tablicę i umieścimy ją tam, albo wykujemy epitafium w skale tuż nad grobem. Ktoś w mieście powinien umieć to zrobić.
- Kastor, tęsknię za moimi braćmi.
- wiem kochanie, ale oni już przecież wszyscy nie żyją...
- nie tymi, teraz mam przecież nowych braci. Za Fabienem i Damienem...
To mile zaskoczyło Kastora. Nie spodziewał się że dziewczyna odezwie się do niego dziś, że powie aż tyle słów i o takiej wadze.
- możesz napisać listy do każdego z nich, na pewno się ucieszą. Usiądziemy zaraz i coś napiszesz?
- tak... chyba tak... - mruknęła i znów zapatrzyła się na wodę.
    Posiedzieli przy fontannie jeszcze godzinę, po czym Amelia zawołała ich na obiad. Przy obiedzie mężczyzna zapytał doktora czy w mieście jest ktoś kto by potrafił wykonać kamienną tablicę, bądź wyrzeźbić epitafium w skale. Doktor chwilę się zastanowił, po czym powiedział, że znajdzie się ktoś taki i że jeśli chcą, może o niego zapytać i wytłumaczą o co chodzi. Daltego też zaraz po obiedzie  ogrodnik poszedł na miasto po odpowiedniego człowieka. Raissa znów udała się z Kastorem do ogrodu, nadal mając słaby kontakt z rzeczywistością, jednak już teraz jakikolwiek miała.
    Przed kolacją dogadali się z jednym z mieszczan na temat tablicy nagrobnej dla alchemika. Niechętnie, ale przyjął zlecenie i wskazówki jak dotrzeć i gdzie to zrobić. Raissa zupełnie nie słuchała mężczyzn bawiąc się w nakierowanie ślimaka na liść.
    Następnego dnia Raissa napisała list do obu bliźniaków i pożyczyła sokoła od Kastora by je wysłać. Czas spędzała głównie w ogrodzie, choć stopniowo z dnia na dzień robiła się nieco bardziej rozmowna. Trzeciego dnia po tym jak zamówili tablicę Kastor oznajmił jej, że praca jest już skończona i mogą się wybrać i zobaczyć czy wszystko jest w porządku. Ponieważ mężczyzna jeszcze nie do końca wyzdrowiał musieli wziąć konie. Przejażdżka nie była długa, gdy dotarli na miejsce kotołaczka od razu zeskoczyła z konia i ruszyła na grób brata.
    Na ziemi, w miejscu gdzie Kastor pochował chłopaka, leżał ogromny kamień. Na kamieniu wyrzeźbiony był napis, który Raissa cicho odczytała pod nosem.

Tu leży Feinrei Vettinari,
Wspaniały alchemik,
ambitny mag,
trochę gorszy syn i brat


    Na końcu zapisana była dokładna data kiedy umarł. Raissa przysiadła na piętach z dłońmi na udach i chwilę się wpatrywała w napis. Po kilku minutach zaczęła się cicho śmiać, a po jej policzkach ciekły łzy.
- Ten napis... jest idealny. Pasuje to do niego. Zawsze najpierw był alchemikiem i magiem, dopiero potem bratem...
- tak coś czułem... - Kastor przysiadł obok niej. - jest dobrze, prawda? Trzech ludzi i dwa konie dowoziły tu ten kamień specjalnie dla niego. 
- On i tak by tego nie docenił. Ale ja doceniam. Nagrobki nie są potrzebne zmarłym, tylko żywym. Bez nich nie potrafilibyśmy zapomnieć, bo wiedzielibyśmy, że nikt wtedy nie będzie pamiętał. One pozwalają zwalić pamiętanie na nie, a samemu zapomnieć. Jest... lepiej... - oparła głowę o ramię mężczyzny. - dziękuję, że to zrobiłeś, Kastor. Że go wtedy pochowałeś...
- Są rzeczy, które można zrobić – skinął głową na kamień – i są takie, które trzeba, bez względu na wszystko. - objął ją ramieniem i pogłaskał po głowie. - jeśli będziesz chciała to wrócimy do miasta, tylko powiedz.
    Siedzieli w ciszy jeszcze przez kilkadziesiąt minut, aż blondynka wstała. Pomogła Kastorowi się podnieść i ruszyli do koni.
- Będziemy mogli tu jeszcze wrócić? Chciałabym posadzić jedną roślinę...
- Nie ma problemu, księżniczko. - wsiedli na konie i wrócili do domu doktora wcześniej odprowadziwszy konie do stajni przy karczmie.
    Następnego dnia Kastor miał wysoką gorączkę i ledwo kontaktował. Dwa razy nazwał Raissę imieniem swojej zmarłej córki. Dziewczyna cały dzień siedziała przy nim i zmieniała mu okłady, a doktor doglądał go co jakiś czas. 
- to było do przewidzenia, nie był jeszcze do końca zdrowy. Do tej pory był przyzwyczajony, że wszystko się na nim doskonale goiło, ale te rany były zbyt poważne, by traktować je tak jak on to zrobił.
- Ale wyjdzie z tego, prawda, doktorze? - kotołaczka nawet nie oderwała wzroku od półprzytomnego Kastora.
- Oczywiście, ale musimy stale pilnować czy mu się nie pogarsza. Twoja pomoc panienko jest nieoceniona. Pójdę po lekarstwa...
    Niedługo potem napoił Kastora jakimś naparem, po którym ten zasnął. Raissa siedzała przy nim prawie całą noc, póki nie zasnęła na brzegu jego poduszki. Jeszcze przed świtem mężczyzna ocknął się i zobaczył, że kotołaczka prawie spada z krzesła i wziął ją obok siebie na łóżko. Przytulił ją do snu jak małe dziecko i poszedł spać dalej. Gdy obudzili się koło południa po gorączce pozostało tylko przykre wspomnienie.


Spoiler:

Gdy czasem ci się nudzi
Powkurzaj kilku ludzi
Poćwiartuj na kawałeczki
Jak dziecko zabaweczki
A gdy już krwią nabrudzisz
Nie będzie ci się nudzić
Posprzątać musisz burdel
Nakryli cię...
O kurde....

Spoiler:


"[...]Miecz w brzuchu to kłopotliwa rzecz - nie boli tak na prawdę, w każdym razie nie bardzo, ale jest lodowaty jak cholera; promieniujące z niego zimno zalewa całe ciało i odbiera siłę nogom, zupełnie jak wtedy, kiedy mózg ci zamarza od gryzienia kostki lodu, tylko że czujesz to wszędzie. No i czujesz, jak ostrze prześlizguje się w tobie, tnąc wnętrzności. Szczerze mówiąc, cała ta sytuacja jest do bani, skoro już chcecie znać moje zdanie.[...] "

Offline

 

#47 2018-08-03 12:28:18

Nekosia

Królowa psychopatów

Skąd: Uć
Zarejestrowany: 2013-09-30
Posty: 2912

Re: Tam, gdzie zaczynają się wątpliwości

Po obiedzie Raissa poszła do ogrodu, a Kastor leżał w łóżku z rozkazu doktora. Gdy tylko dziewczyna odnalazła ogrodnika zaczęła go wypytywać czy w mieście można gdzieś kupić kocimiętkę.
- Mogę ci dać cały krzak, jeśli chcesz, rozrosły mi się tak że tylko się pozbyć próbuję. Do czego ci ona?
- Chciałam ją posadzić w takim jednym miejscu... - bąknęła nieśmiało.
- Rozumiem, dziecino. Jeśli chcesz to mogę ci pomóc. Daleko to?
- Ja... tam gdzie byłam wczoraj z Kastorem.
- No to pożyczę konia od pana doktora i możemy jechać. Tylko przynieś mi koszyk, gdzieś musimy włożyć roślinę jak ją wykopę z ziemi, a ja pójdę zapytam pana doktora.
Ogrodnik poszedł do domu, a Raissa zaczęła przegrzebywać szopę w poszukiwaniu kosza na roślinę. Znalazła go zanim ogrodnik wrócił, więc poszła do krzaków kocimiętki i postawiła go tam. Wróciła jeszcze po łopatę, żeby po powrocie mężczyzny mogli zabrać się za przesadzanie.
- Dziecino, doktor się zgodził. - stanął obok niej – widzę że wszystko przygotowałaś, zuch dziewczyna. - zabrał się za wykopanie rośliny i włożył ją razem z ziemią do koszyka. - naszykowałem też wodę do zabrania, będziemy musieli ją podlać żeby się dobrze przyjęła. - dźwignął koszyk za wyplataną rączkę i ruszyli do koni.
    Podróżowali w ciszy, ogrodnik nie był człowiekiem bardzo wylewnym i rozmownym, a Raissa ostatnio nie inicjowała żadnych spontanicznych rozmów. Gdy dotarli na miejsce mężczyzna się rozejrzał dookoła.
- Wskaż panienko miejsce, to zacznę wsadzać tego badyla.
Dziewczyna podeszła do świeżo usypanego nagrobka.
- Możemy tutaj? Będzie dobrze?
- Ano, nawet bardzo. - wykopał niewielki dołek, w sam raz na roślinę, po czym szybko ją zasadzili. - nie będę pytał po co ani czemu, domyślam się że będzie tak panience lepiej. - podlał roślinę – ale już i tak panienka za dużo zrobiła dla niego.
- To był mój brat. - usiadła skrzyżnie na przeciwko napisu i patrzyła na roślinę. - Jeśli pan chce może pan wracać, ja dołączę później.
- Nie ma mowy, dziewczyno. Poczekam na ciebie, żeby cię co nie zeźiarło tutaj.  - poszedł do koni i poluzował im nieco popręgi i pilnował gdy się pasły.
    Gdy słońce powoli chyliło się ku zachodowi wracali już do miasta. Raissie było nieco lepiej ze świadomością że teraz wszystkie sprawy zostały zakończone tak, jak być powinny. Po kolacji wyszła jeszcze do ogrodu, ale nie zabawiła tam zbyt długo, ponieważ poczuła się znużona i wróciła do domu spać.

**


    Minął jeszcze tydzień nim doktor Charles z czystym sumieniem wypuścił Kastora z Raissą w dalszą drogę. Przez cały ten czas mężczyźni nawiązali nić porozumienia, która była początkiem przyjaźni. Nie chcąc jednak nadużywać gościnności lekarza ruszyli dalej. Musieli przebyć jeszcze spory kawał drogi, nim dotrą do zamku Carigellów, w którym mieszkał przyjaciel Kastora. Przede wszystkim musieli ruszyć dalej traktem górskim, okrążając jeziora pierścienne i dotrzeć do Ikrestei, nadmorskiego miasta leżącego nad zatoką Nexi, a potem ruszyć Krótkim Traktem spowrotem do Andury. Stamtąd albo dalej Traktem Trzech Noży, aż do wybrzeża, albo wrócić na zimę do Zamku Morgensternów i stamtąd dalej wiosną ruszyć nad zachodnie wybrzeże, na Szklany Przylądek.
    Bliskość traktu pozwalała im na podziwianie z daleka najbliższych jezior, najpierw Koła, a potem po przejściu przez rzekę Isfet, jeziora Ewumngeingo, które trakt prawie okrążał. Wieczorami woda mieniła się złotem, a góry rzucały cień na trakt, dzięki czemu podróżni odczuwali ich wielkość, a także dzikość – większość szczytów w Faden pozostawała niezdobyta. Z daleka nie było widać innych jezior, ale Kastor opowiadając obiecał kotołaczce, że kiedyś ją zabierze tylko nad te jeziora, szczególnie zimą, gdy niektóre kawałki zamarzały na tyle mocno, że można po nich przeprowadzić całe tabory handlowe. Gdy Ewumngeingo znikało powoli za ich plecami Kastor postanowił, że skrócą trasę i ominą Ikrestei. Nadrobią tym jakieś dwa tygodnie drogi, a według map po drodze było niewielkie miasteczko, gdzie można będzie uzupełnić zapasy. Tym oto sposobem pojawili się w niewielkim miasteczku – Gerdim.


Spoiler:

Gdy czasem ci się nudzi
Powkurzaj kilku ludzi
Poćwiartuj na kawałeczki
Jak dziecko zabaweczki
A gdy już krwią nabrudzisz
Nie będzie ci się nudzić
Posprzątać musisz burdel
Nakryli cię...
O kurde....

Spoiler:


"[...]Miecz w brzuchu to kłopotliwa rzecz - nie boli tak na prawdę, w każdym razie nie bardzo, ale jest lodowaty jak cholera; promieniujące z niego zimno zalewa całe ciało i odbiera siłę nogom, zupełnie jak wtedy, kiedy mózg ci zamarza od gryzienia kostki lodu, tylko że czujesz to wszędzie. No i czujesz, jak ostrze prześlizguje się w tobie, tnąc wnętrzności. Szczerze mówiąc, cała ta sytuacja jest do bani, skoro już chcecie znać moje zdanie.[...] "

Offline

 

#48 2018-08-03 12:33:57

Nekosia

Królowa psychopatów

Skąd: Uć
Zarejestrowany: 2013-09-30
Posty: 2912

Re: Tam, gdzie zaczynają się wątpliwości

Rozdział 4


Następnego ranka o świcie Drais obudził Damiena wiadrem lodowatej wody prosto ze studni. Chłopak krzyknął i niemal wyfrunął z przemoczonej pościeli.
- Spóźniłeś się na poranny trening. Wstawaj, doprowadź do porządku siebie i pokój i widzę cię na dole za kwadrans – powiedział Drais po czym, zanim wyszedł, rzucił chłopakowi jakąś szmatę na twarz i zostawił wiadro przy drzwiach starannie je za sobą zamykając.
    Rudzielec zaczął wycierać wodę z podłogi i mebli, potem wycisnął co się dało z koca obleczonego w poszewkę i powiesił go na krześle do wyschnięcia. Ubrał się, uczesał i zszedł na dół po drodze odstawiając wiadro do łaźni.
- Znów się spóźniłeś. Jesteś synem Andreia, czy też może bardziej wdałeś się w wuja? Kastor jest tak punktualny, że spóźni się zapewne na swój pogrzeb.
Chłopak tylko burknął coś w odpowiedzi myśląc, że rycerz nie usłyszał, ale ten wyłapał wszystko.
- Takiś ty zatem. Jeszcze możesz wracać do domu, skoro tak ci tu nie pasuje. A jeśli będziesz jednak łaskaw zostać, to zabierz swoje pańskie dupsko w troki, i widzę cię za moment przy stajniach. Masz osiodłać swojego i mojego konia i być gotów do drogi zanim przyjdę. Stajenny powie ci który to mój. A jeśli nie, osiodłaj swojego i odjedź. Może dogonisz jeszcze Gaithra i odstawi cię do domku, królewiątko. - poszedł na górę nie czekając na odpowiedź. - phi, śmierci wypomnieć spóźnienie. Ma tupet, młodzik.
    Damien był wściekły. Nie tego się spodziewał po człowieku, którego tak chwalił Kastor jako nauczyciela. Ale właściwie czego się spodziewał? O wojownikach czytał i słyszał tylko pieśni i ballady. Żadna nie wspominała jak wyglądał trening bohatera. Zacisnął zęby i wyszedł z domu kierując się do stajni. Tam osiodłał i oporządził oba konie i czekał na swojego mistrza. Ten pojawił się po godzinie.
- Gratuluję ci, Spóźnialski. Okazałeś się być troszkę więcej wart niż się po tobie spodziewałem. Wsiadaj i jedziemy – przytroczył do swojego siodła jakiś podłużny pakunek i wskoczył na grzbiet swojego pstrego rumaka. Koń był smukły i zadbany, o białej sierści usianej czarnymi plamkami i srebrnym włosiu w ogonie i grzywie. Zaraz też ruszył kłusem spod stajni nie oglądając się za swoim uczniem. Rudzielec wskoczył na grzbiet swojej klaczy i szybko go dogonił.
    Wyjechali z miasta i godzinę jechali traktem, by zboczyć z niego na mniejszą drogę kierującą na południe. Jechali w milczeniu jeszcze przez jakiś czas, gdy koło południa Drais odezwał się.
- Nie zapytasz się gdzie cię prowadzę? W jakim celu?
- Uważam że mistrz wie gdzie chce byśmy obaj się znaleźli i jaki w tym mamy cel. - odpowiedział po chwili. Cała poranna złość już prawie mu przeszła.
- I zapewne też nie zwracasz większej uwagi na otoczenie.
- Nie, mistrzu. Obserwuję. Z miasta jechaliśmy traktem około godziny a potem zboczyliśmy na południe i jedziemy już tą drogą 3 godziny, po drodze były trzy zjazdy na mniejsze dróżki, cztery na ścieżki i jedno większe rozwidlenie, na którym pojechaliśmy w lewym kierunku, a potem kolejne dwie ścieżki.
- Tuś mnie zaskoczył gagatku. Pewnie Kastor cię tego nauczył, co? - mężczyzna uważnie zmierzył chłopca wzrokiem. Ten kiwnął głową. - bardzo dobrze. To bardzo przydatna umiejętność. Nadal cie jednak nie ciekawi gdzie jedziemy? - Damien westchnął. Draisowi musiało bardzo zależeć na tym, by spytał więc to zrobił. Rycerz uśmiechnął się zbójecko i odpowiedział – Nigdzie. Byłem ciekaw po prostu czy kiedykolwiek zapytasz sam z siebie. - po czym zawrócił konia nie zatrzymując się i skierował z powrotem tam skąd przyjechali. Chłopaka zamurowało. Zmarnowali pół dnia na przejażdżkę konną tylko dlatego by rycerz zbadał jak bardzo ciekawski jest. Gdyby nie to, że jechali konno, to Damien zatrzymałby się z niedowierzania. Jego klacz natomiast zawróciła za koniem Draisa i dogoniła ich nie czekając na reakcję chłopaka.
    Gdy tylko otrząsnął się z szoku zaczął wypytywać.
- Więc to tylko po to byś zobaczył kiedy zapytam? Po to ta cała eskapada? - w jego głosie słychać było niedowierzanie i gorycz mimo, że starał się je ukryć.
- Nie tylko. Gdybyś umiał patrzeć, tak jak ja, domyśliłbyś się że chcę sprawdzić twoje umiejętności szykowania się do drogi, jazdy konnej i inne jakie tylko się nadarzy sprawdzić. Jak inaczej twoim zdaniem miałbym to zrobić? Zapytać ciebie? Twojego konia? Ty byś się przecenił, twój koń może trafniej by cię ocenił, ale nie jest to zbyt rozmowna bestia, więc pozostało mi przekonać się na własne oczy jak ci idzie. Całkiem nieźle swoją drogą. - to była pierwsza pozytywna rzecz, którą usłyszał z ust rycerza. - Wracamy teraz do miasta, zjemy coś, a potem zobaczymy. Na pewno nie dam ci odpocząć za długo. - spiął konia by ten przyspieszył, a Damien podążył za nim.
    Do miasta dotarli po porze obiadu. Drais udał się załatwić jedną rzecz, a swojego ucznia zostawił by ten oporządził, nakarmił i napoił konie po podróży. Chłopak wszedł do domu w samą porę na kolację. Zjedli w milczeniu, a z powodu późnej pory mistrz pozwolił chłopcu iść do swojego pokoju. Kołdra nadal nie wyschła, więc młody Vogel owinął się w płaszcz i tak zasnął.
    Obudził go szmer. Przetarł oczy i ocenił, że niedługo powinien wstać świt. Przypomniała mu się też wczorajsza pobódka i uznał że nie potrzebuje powtórki. Poza tym wyspał się. Rzucił na łóżko wyschniętą kołdrę i ubrał się prawie że pośpiesznie. Wyszedł z pokoju i natknął się na Draisa. Mężczyzna prawie już wszedł po wiadro do łaźni.
- jak miło że wstałeś. Oszczędziłeś mi drogi do studni. A teraz w ramach rozgrzewki chodź, pobiegamy.
    Wyszli z domu i ruszyli rozpoczynając trening biegiem przez uliczki miasta. Rycerz kluczył wśród domów a Damien starał się zapamiętać drogę w razie gdyby musiał wracać sam do domu. Na początku chłopak bez problemu dotrzymywał tempa mistrzowi, ale po kilkunastu minutach zaczął tracić tempo i oddech, nogi go bolały a płuca paliły. Gdy zaczął zostawać w tyle Drais zwolnił by się zrównali.
- całkiem nieźle, ale nie dostatecznie dobrze. Będziemy musieli popracować nad kondycją, Spóźnialski. Teraz wracamy na śniadanie. Potem się zobaczy.
    Po śniadaniu rycerz wyprowadził chłopaka na podwórko kamienicy. Była tam ławka, studnia, manekin do ćwiczeń i skrzynia w zadaszonej wnęce.
- Zabierz ze skrzyni sprzęt. Naszykowałem go wczoraj specjalnie na dzisiejszy dzień.
- Mam ćwiczyć z manekinem? - speszony ruszył do skrzyni.
- Oczywiście że nie, będziesz walczył ze mną. Ale nie dam ci do ręki prawdziwej broni, bo jeszcze sobie odrąbiesz stopę zanim cokolwiek zrobisz. Jak już uznam, że sobie nie zrobisz krzywdy, to dostaniesz miecz. Nie wcześniej.
- Już wcześniej trenowałem z takimi zabawkami. - wyciągnął ze skrzyni drewniane ochraniacze – naprawdę uważasz że będą potrzebne?
- Jak wolisz – uśmiechnął się Drais półgębkiem.
    Stanęli przeciwko sobie w pozycji pojedynkowej. Mistrz zaczął odliczać od dziesięciu w dół, ale przy dwójce zamachnął się na ramię chłopaka i przygrzmocił mu prosto w łokieć, gdy ten uniósł rękę odruchowo by się osłonić. Rudowłosy wrzasnął a rękę przeszył bolesny skurcz. Rycerz wyprowadził kolejny cios, na kolano tym razem. Damien odbił cios mieczem z drugą ręką nadal bezwładną po ciosie. Drais poruszał się niczym wąż i po ciosie następował kolejny. Trzeciego Vogel nie osłonił, oberwał mocno w udo, tak że zgięła się pod nim noga. Mistrz przystawił mu czubek miecza do szyi gdy młodzik klęczał przed nim ze łzami w oczach.
- Nie żyjesz. Nadal uważasz, że ochraniacze ci się nie przydadzą? Na wojnę też pójdziesz bez pancerza? Posprzątaj sprzęt. - Wbił atrapę w ziemię i odszedł do domu zostawiając klęczącego w trawie ucznia.
    Gdy tylko był w stanie pozbierał się z ziemi i powrzucał sprzęt z powrotem do skrzyni. Poszedł do domu szukać Draisa. Jedyne co znalazł to kartkę na stole w kuchni i słoiczek z maścią. 'Skorzystaj na urazy. Do jutra masz wolne. To ostatnie fory.'
Jego mistrz gdzieś zniknął po tej bolesnej lekcji jakiej mu udzielił. Chłopak zabrał maść i udał się do pokoju. Posmarował obite miejsca i położył się zdrzemnąć.
    Obudził się późnym popołudniem. Wszędzie panowała zupełna cisza. Wyszedł z pokoju i zszedł na dół, ale wydawało się że nie ma nikogo w domu. Zjadł spóźniony obiad i chcąc już wracaćbdo pokoju usłyszał że do domu ktoś whodzi. Starszy mężczyzna z torbą, a za nim Drais.
- słyszałem młody człowieku że masz kłopot z łokciem.
    Rzeczywiście, miejsce gdzie uderzyła drewniana atrapa nadal bolało a i ręką nie mógł ruszyć do końca. Przytaknął więc, a potem usiedli w kuchni, chłopak podwinął rękaw i odsłonił urażoną kończynę. Na łokciu widniał ogromny krwiak, a do tego cały staw był opuchnięty pomimo maści. Lekarz opatrzył to jeszcze raz po swojemu a potem zawinął bandażem wykonanym z cienkiego płótna lnianego.
- oszczędzaj go przez jakiś czas, powiedzmy z tydzień. Powinno przejść bez śladu. - wykonał również temblak dla swojego pacjenta po czym wyszedł.
Tak więc cały tydzień Drais przeprowadzał z nim zajęcia teoretyczne ciągle go sprawdzając.     Oczywiście z teorii nie był orłem i większość testów oblał. W trakcie napisał do Fabiena i dodatkowo pytał czy Alain też jest taki surowy i traktuje go jak małego dzieciaka.
Gdy łokieć wydobrzał rycerz powrócił do treningów.
    Damien musiał wstawać przed świtem, i dzień rozpoczynał od biegów po mieście, a potem kontynuował w ogrodzie razem z mistrzem trening walki wręcz. Mężczyzna za każdym razem łoił mu skórę i udowadniał jak słaby jest. Po tym treningu jedli razem śniadanie, a po śniadaniu mieli do obiadu zajęcia teoretyczne. Po obiedzie następowała nieodmiennie godzinna przerwa, w której Damien spał, a po niej odbywali trening atrapami. Rudzielec nigdy więcej nie zlekceważył nauczyciela i zawsze miał na sobie komplet ochraniaczy. Co nie znaczyło że ominął go łomot jaki sprawiał mu Drais. Za każdym razem uczeń robił coraz większe postępy dzięki ciągłemu strofowaniu przez mistrza. Z dnia na dzień i tygodnia na tydzień stawał się coraz lepszy, ale pomimo tego, że upłynęły już trzy miesiące treningu, w szafce leżał list od brata nawet nie odczytany, to nie udało się chłopcu ani razu pokonać starego rycerza.


Spoiler:

Gdy czasem ci się nudzi
Powkurzaj kilku ludzi
Poćwiartuj na kawałeczki
Jak dziecko zabaweczki
A gdy już krwią nabrudzisz
Nie będzie ci się nudzić
Posprzątać musisz burdel
Nakryli cię...
O kurde....

Spoiler:


"[...]Miecz w brzuchu to kłopotliwa rzecz - nie boli tak na prawdę, w każdym razie nie bardzo, ale jest lodowaty jak cholera; promieniujące z niego zimno zalewa całe ciało i odbiera siłę nogom, zupełnie jak wtedy, kiedy mózg ci zamarza od gryzienia kostki lodu, tylko że czujesz to wszędzie. No i czujesz, jak ostrze prześlizguje się w tobie, tnąc wnętrzności. Szczerze mówiąc, cała ta sytuacja jest do bani, skoro już chcecie znać moje zdanie.[...] "

Offline

 

#49 2018-08-03 12:36:56

Domi7777

Weteran

Zarejestrowany: 2013-11-06
Posty: 10012

Re: Tam, gdzie zaczynają się wątpliwości

Bardzo fajne.


Śledź cały czas gazetkę w tym temacie! http://www.opowiadaniarp.pun.pl/viewforum.php?id=23

Spoiler:

Nowa jesteś? na tej bezludnej wyspie jest nas tylu, że traci się rachubę....

Offline

 

#50 2018-08-03 12:39:27

Nekosia

Królowa psychopatów

Skąd: Uć
Zarejestrowany: 2013-09-30
Posty: 2912

Re: Tam, gdzie zaczynają się wątpliwości

Trening był dla Fabiena zupełnie niezrozumiały. Alain zlecał mu różne prace w obejściu, opiekę nad ziołami i inne czynności zupełnie nie związane z magią. Gdy chłopak próbował rozpalić w piecu za pomocą magii mistrz go skarcił.
- nie rozumiem, miałeś mnie uczyć magii, tymczasem mija już tydzień, a ty mnie karcisz gdy próbuję czarować! O co w tym chodzi, wytłumacz mi proszę.
- najpierw pragnę, byś zrozumiał każdą czynność zanim wykonasz ją za pomocą czarów. Musisz znać jej koszt. Magicznie zmęczy cię tak samo jak fizycznie. Nie chciałbym dopuścić do sytuacji, w której niewłaściwie ocenisz wartość czaru i zabije cię on. Nie po to tu jesteś.
- ale ja rozumiem cenę mistrzu. Ojciec mnie tego nauczył zanim odszedł. Nauczył mnie podstaw jeszcze zanim potrafiłem mówić zdaniami!
- A czy nauczył cię też Przekazania? Ma to różne nazwy, chodzi o przeniesienie części swej mocy albo na innego maga, albo na kamień.
- Potrafię to. Znam także podstawowe czary, mistrzu, uważam, że powinieneś nauczyć mnie czegoś więcej niż kopania ogrodu, za przeproszeniem.
- Dobrze zatem, jutro idziemy do wioski. Nauczę cię wykorzystywać magię do pomocy ludziom, do tego nadaje się najlepiej. Na razie dokończ to, co robiłeś i masz do zrobienia. Po kolacji wytłumaczę ci kilka czarów, które mogą nam się przydać.
    Następnego ranka zgodnie z obietnicą, jeszcze przed śniadaniem Alain zabrał Fabiena do wioski. Odwiedzali wieśniaków, sołtysa, kowala i innych potrzebujących. Córka jednego z wieśniaków była chora na płuca. Alain pomagał jej koić ból i regenerował za każdym razem, ale nie dało się jej wyleczyć na stałe. Mąż jednej z pasterek owiec miał problemy z umysłem. Nim zajmował się sam Alain, bez pomocy chłopaka, by nie zaszkodzić człowiekowi. Po śniadaniu pomagali starszym osobom, samotnym. Było kilka takich w tej wsi, niedołężnych. Gdy za pomocą magii wykonywali różne prace, sami w tym czasie rozmawiali z ludźmi. Gdy wyszli z pierwszego domu mag wytłumaczył uczniowi, że rozmowa jest im bardziej potrzebna, niż umycie podłóg czy narąbanie drewna, a nikt nie chce już rozmawiać ze starymi.
- Alain, pomagasz tym ludziom, ale oni nam nie płacą, co z tego masz?
- Mam ich wdzięczność. Ludzie pamiętają, potem się odwdzięczają. A to od jednej gospodyni dostanę kurę, od innej kawał wołowiny gdy będą bili zwierzęta. Worek mąki, jajka. Nie hoduję zwierząt, jakbyś nie zauważył do tej pory, tylko zioła. Nimi nie da się najeść – uśmiechnął się – ale rozumiem że mogłeś nie wiedzieć. Więc zapamiętaj, że przysługa cenniejsza jest aniżeli jakiekolwiek złoto czy przywileje. To prawie tak, jakby ci ludzie oddawali ci kawałek swej duszy w zastaw, i wykupują go wtedy, gdy mają za co. Nie zabieram nic tym, którzy mają niewiele.
    Po tym jak zjedli obiad z rodziną, której Alain i Damien pomagali magią budować oborę dla kóz, udali się do sołtysa. Był to najważniejszy i najbogatszy człowiek w całej wsi. Mężczyzna tłumaczył po drodze rudzielcowi, że żona sołtysa niedawno powiła bliźnięta, dziewczynkę i chłopca, ale dzieci były bardzo chore i groziła im śmierć. Sama kobieta również była bardzo słaba i gdyby akurat nie był we wsi by udzielić pomocy to zmarłaby w połogu. Alain pozwolił Fabienowi zająć się dziećmi, bacznie go kontrolując. Problem matki był natury kobiecej, nie chciała by zajmował się nią chłopiec, dlatego też zrobił to sam mag. Gdy wracali do domku mistrz wytłumaczył uczniowi dokładnie jakiej natury był to problem, co go spowodowało i czemu sołtysowa nie będzie mogła dać swojemu mężowi więcej dzieci. Rudzielec był lekko speszony, ale mag widząc to powiedział że to naturalne i nie może się czuć skrępowany.
- sam zapewne będziesz miał kiedyś żonę i dzieci, więc lepiej byś wiedział, bo gdybyś sam miał jej pomóc nie byłoby tam czasu na skrępowanie. Ciało kobiece różni się znacznie od naszych, ale jako lekarz nie możemy patrzeć na nasze pacjentki pożądliwie. Sołtysowa wie, jaki jestem i nie czuła skrępowania przy mnie, ale ciebie nie zna. Dla niej jesteś tylko młodzikiem. Dziwi mnie też że do tej pory nikt nie wytłumaczył ci fenomenu kobiety. - Mag już zamilkł widząc, że chłopak robi się czerwony jak burak ze wstydu. Wieczorem pokazał mu kolejne przydatne zaklęcia, a na koniecdnia chłopak poszedł spać na prawdę zmęczony.
    Całe trzy tygodnie wyglądały bardzo podobnie, na zmianę, a to pomagali ludziom w wiosce, a to zajmowali się domem i obejściem. Któregoś dnia Alain zawołał rano Fabiena.
- muszę wyjechać, powinienem powrócić jutro po południu. Musisz w moim imieniu zająć się wsią. Codzienne obowiązki, ewentualne nagłe potrzeby. Wierzę, że dasz sobie radę, gdyby nie to, że chodzi o ludzi powiedziałbym - potraktuj to jako test. Tylko, że tu będą konsekwencje inne, niż przy teście. Trenowaliśmy na tyle, że nie powinieneś mieć problemów. Nie daj sobie wejść na głowę - mrugnął do niego i parę minut później wyruszył.
    Do popołudnia wszystko we wsi toczyło się normalnie. Na obiad Fabien zjadł zabrane z domu kanapki i trochę białego sera od jednej z gospodyń. Denerwował się przed wizytą u sołtysowej. Czuł się skrępowany, mimo tego, co mówił mu mistrz. W trakcie posiłku przybiegła do niego jedna z kobiet drwali.
- Chłopcze, musisz nam pomóc! Stała się tragedia, mojego męża przygniotło drzewo w lesie!
- prowadź, pani - zostawił wszystko co było mu niepotrzebne i pobiegł z kobietą.
Po kilku minutach zdyszani dotarli do wycinki. Trzej mężczyźni próbowali wydobyć czwartego spod grubej sosny. Ranny był nieprzytomny. Sekundę zajęło chłopcu przypomnienie sobie odpowiedniego czaru na tą chwilę i pomógł drwalom unieść kłodę. Gdy wyciągnęli rannego rudzielec zaraz się nim zajął. Pierwsze czego go nauczył Alain przy rannych to ocenić co dokładnie trzeba zrobić. Drwal miał potrzaskaną miednicę, pękniętą wątrobę i złamane żebra. Najpilniejsza była wątroba i nią też się zajął. Gdy ustawiał żebra za pomocą czarów ranny jęczał z bólu.
Chłopak wszystkie czynności robił ze spokojem i niewzruszoną miną specjalisty. Wieśniacy przyglądali się mu z podziwem. Gdy już poskładał żebra przywołał gestem mężczyzn.
- musicie go przytrzymać, muszę mu poustawiać kości na miejsce w miednicy, będzie się rzucał i nie chcę, by mnie uderzył, albo mi przeszkodził.
Jak powiedział tak też zrobili. Drwalowa trzymała męża za rękę właściwie siedząc na niej, by jej nie wyszarpnął. Była to bardzo drobna kobieta.
    Tak jak przewidział, gdy zaczął ustawiać kawałki kości drwal oprzytomniał i zaczął się rzucać, wrzeszczeć i wić z bólu. Gdy mu się to już udało przyspieszył delikatnie zrost kości, ale tylko na tyle by nic się nie przesunęło.
- zróbcie nosze. Będziecie musieli go zanieść do domu. Nie wolno mu będzie wstawać z łóżka póki nie pozwolę.
Posłusznie wykonano polecenie chłopaka, a on osobiście nadzorował, by rannemu nic się więcej nie stało. Gdy drwal leżał bezpiecznie w swoim łóżku Fabien ruszył do domku.
- wrócę tu, bo muszę podać mu odpowiednie zioła, by zapobiec gorączce i uśmierzyć ból. Dopilnuj proszę, by nie wstawał, to bardzo ważne.
    Gdy po około godzinie wrócił drwal był przytomny.
- ha, pomyśleć że dzieciak mi życie uratował, a nie nasz szlachetny czarownik. Chłopcze, mistrz twój będzie musiał być dumny z ciebie.
- robiłem tylko to co leży w moich obowiązkach, panie. - odrzekł podając mężczyźnie napar. - a teraz prześpij się. Ja muszę iść dalej, ludzie czekają. Zdrowiej, przyjacielu.
    Udał się do sołtysowej. Wolał mieć to już z głowy, gdy tylko o tym myślał znów czuł się niezręcznie. Gdy wszedł do domu postanowił, że najpierw zajmie się dziećmi, tak jak zwykle to robił. Maluchy czuły się coraz lepiej i coraz bardziej przybierały na siłach. Gdy skończył udał się do pokoju kobiety.
- czemu nie ma z tobą Alaina?
- Mistrz musiał wyjechać za ważną sprawą. Zostałem ściśle poinstruowany co mam robić pani, byś nie czuła się źle.
- nie chcę cię tu. Poczekam na Alaina. Kiedy wróci?
- mistrz mówił o jutrzejszym wieczorze. Pani, śmiem jednak twierdzić, że musisz przyjąć moją pomoc, by nie zniweczyć starań mego mistrza.
- jesteś tylko uczniem a do tego niedorostkiem, na jakiej podstawie Alain twierdzi, że wykonasz swoje zadanie?
- mistrz pilnuje bym wszystkie zaklęcia opanował zanim dopuści mnie do pomagania wam. Czy możemy, pani? Nie jesteś jedyna, mam też innych potrzebujących.
    Po dwóch godzinach wreszcie udało mu się wyjść. Zachowywał się tak jak Alain go nauczył, przyjaźnie ale i poważnie. Trochę okłamał kobietę, bo teraz wracał już do domku, ale jeśli dzięki temu kłamstewku pozwoliła sobie pomóc nie uważał, że postąpił źle. Po kolacji udał się na spoczynek. Rano pójdzie sprawdzi jak czuje się drwal, a potem uda się jak zwykle do starszych, dotrzymać im potrzebnego towarzystwa, załagodzić bóle.
W środku nocy obudziło go walenie w drzwi.
- chłopcze, musisz wstać, prędko!
W ciągu minuty był ubrany i wyszedł do młodej kobiety. Spodziewał się żony drwala, ale była to jakaś inna dziewczyna. Dopiero po chwili skojarzył, że jest to ta, która niedawno przybyła do wioski i zatrzymała się u jednego ze staruszków, by mu pomagać.
- dziadek się okropnie poczuł, boję się o niego.
Kiwnął tylko głową i zabrał torbę pakując do niej zioła które mogły mu się przydać.
    Gdy dotarli na miejsce starszy człowiek siedział w fotelu ciężko oddychając.
- ach to ty chłopcze. Wiesz, myślę że dziś jest dobry dzień, by umrzeć, wiesz, dziś rano widziałem się z moją Helen. Powiedziała, że zrobi mi śniadanie. Moja Helen była bardzo dobrą kobietą.
    Fabien usiadł koło mężczyzny i ujął go za dłoń. Szybko ocenił jego stan i doszedł do wniosku, że już nic nie da się zrobić, bo nic poza starością mu nie dolega. Na to nie było czarów.
- zaparzę panu ziół, będzie mi pan mógł opowiedzieć wszystko co tylko pan zechce. - puścił dłoń staruszka i wstawił wodę na piec i rozpalił ogień za pomocą magii. Dziewczyna usiadła na ławie pilnując wody. Widać było, że się przejmuje.
- chłopcze wiesz, wychowałem razem z moją Helen troje dzieci. Wszystkie nas opuściły, żałuj że nie mogłeś poznać mojej drogiej żony. Wspaniała kobieta, wspaniała! - ścisnął go za dłoń. - tak mi się szkoda zawsze robi gdy mi się ona przypomni, bo musiała odejść pierwsza. A dzieci nawet jej nie pożegnały, wyjechały wszystkie do miasta i nie wracają. Tylko Alija przyjechała poznać dziadka, zostanie też tutaj, tak mi szkoda, że nie mogłem poznać innych wnuków.
- nie pana wina. Pan zrobił dla nich wszystko co mógł. To im powinno być przykro, że nie spędzili z panem więcej dni.
- Czasami sobie myślę, wiesz, dziecko, że po prostu nie byłem wart ich wszystkich. Że bogowie dali mi ich, a potem zobaczyli że zrobili błąd i mi ich odebrali. Ale dziś wiem, że to nie miało znaczenia. Moja Helen mi powiedziała że na mnie czeka, rozumiesz? Większego szczęścia mieć nie mogłem. Tak bardzo za nią tęsknię... - głos staruszka robił się coraz cichszy. Alija podała im kubek z ziołami które zaparzyła na polecenie Fabiena. Dziadek ujął kubek w pomarszczone dłonie i upił łyk. - moja Helen robiła lepsze, bardziej pachniały, ale te też nie są złe. - oparł kubek o podłokietnik i chwycił Fabiena za przegub ręki. - Pozdrów Alaina gdy wróci, bardzo dobry z niego chłopak, taki uczynny, taki wspaniały. Tylko że przepracowuje się. Wieś nie jest miejscem dla pana maga, ot co. Chłopaczek chce dobrze, ale ja żem go przejrzał od razu – zachichotał. - ludzie mówili że brał kiedyś udział w wojnie. On podobno się nie starzeje, może to i prawda. Tak żem sobie myślał, że on może jakieś grzechy chce naprawić, bo zawinił i dlatego z nami tu siedzi.
- Skąd to wiesz, panie? Może to są tylko plotki?
- Mój drogi synu, jeśli kiedyś dożyjesz takiego wieku jak ja, będziesz znał historię każdego człowieka patrząc mu tylko w oczy przez moment. Ale na mnie już czas, mój drogi... Helen już się niecierpliwi, wiesz... - Kubek wysunął mu się z dłoni i upadł na ziemię. Dziewczyna rzuciła się go złapać, zalał jej sukienkę a gorący napar poparzył nogę. Chwyciła dziadka za dłoń.
- Dziadku, proszę cię, nie odchodź. - Zaczęła płakać. Staruszek był praktycznie bezwładny, ale spod półprzymkniętych powiek patrzył na wnuczkę. Fabien po chwili dopiero otrząsnął się z szoku. Ten człowiek już był prawie martwy, ale nie mógł do końca odejść przez swoją wnuczkę. Rudzielec położył jej dłoń na ramieniu.
- Alija, musisz pozwolić mu odejść. On bardzo cierpi tutaj. Jego czas już minął.
- Ja... - dziewczyna spojrzała młodemu magowi w oczy. - Przepraszam dziadku, że mnie nie było wcześniej. - znów spojrzała na staruszka. Ten tylko uścisnął jej dłoń, westchnął i odszedł. Jego głowa opadła na bok, a ciało zrobiło się bezwładne. Dziewczyna popadła w histeryczny płacz.
    Fabien pomógł jej wstać i posadził na ławie w kuchni.
- Alija, poparzyłaś się, muszę to opatrzyć. - dziewczyna nadal zanosząc się szlochem podwinęła suknię by mógł zobaczyć oparzenie. Nie było poważne, bardziej w tej chwili się przejmował tym, że wpadła w histerię. Gdy skończył opatrywać nogę zaprowadził ją do jej pokoju, podał zioła na uspokojenie i został, póki nie zasnęła. Potem poszedł do jednego z wieśniaków by razem z żoną zajęli się pogrzebem na następny dzień. Podejrzewał że dziewczyna nadal będzie w szoku. Ułożyli dziadka na jego łóżku i chłopak wrócił do domu.
    Zasnął jeszcze zanim przyłożył głowę do poduszki. Resztę nocy przespał niespokojnie, sam nie wiedział czemu. Rankiem wstał i ruszył w codzienną trasę do wieśniaków, tym razem uboższą o jedną duszę. Zajął się tym, by ktoś pogrzebał starca. Nadal podawał dziewczynie zioła na uspokojenie, bo gdy tylko przestawały działać ta znów wpadała w histerię.
    Po południu, zgodnie z obietnicą wrócił Alain. Fabien zdał mu skrupulatny raport z wydarzeń, a także swojego postępowania.
- Proszę cię o wybaczenie. Nie przygotowałem cię na to, co musiałeś wczoraj zrobić. Miałem nadzieję, że nie dojdzie do tego tak prędko. Śmierć jest czymś, z czym będziemy mieć do czynienia, ale jestem winien ci przeprosiny że nie przygotowałem cię na to.
- Ja... Nie mam ci za złe niczego. Nie mogłeś przewidzieć tego co się wydarzy. Z resztą, już miałem styczność ze śmiercią. Mój ojciec odszedł nagle. Ten człowiek przynajmniej miał spokojną i godną śmierć.
- Wyjechałem, bo uznałem, że najwyższy czas przekazać ci pierścień. Będziesz mógł go używać do magazynowania swojej mocy której nie zużyjesz, a pierścień pozwala ci na łatwy dostęp do mocy. - wyjął zza pazuchy małe zawiniątko i przekazał je chłopcu. - wykorzystałem na to kilka zaległych przysług, ale uważam że był tego wart. Jest bardzo łady i powinien do ciebie pasować – uśmiechnął się. 
    Fabien odwinął zawiniątko i wydobył z niego srebrny pierścień z oprawionym szmaragdem o typowym szlifie dla tych kamieni. Nie był to pierścień masywny, ale nie był też filigranowy, można powiedzieć że w sam raz.
- Dziękuję ci, jest bardzo ładny. - założył go od razu na palec wskazujący lewej dłoni. - to bardzo kosztowny prezent...
- Nic o co musiałbyś się martwić. Jeśli chcesz, możesz dostać resztę dzisiejszego dnia dla siebie. Ja zajmę się wszystkim, ty masz wolne.
- Dziękuję. - nagle przypomniało mu się co mówił staruszek przed śmiercią. - Mistrzu, czy będziemy mogli wieczorem porozmawiać? Chciałbym cię zapytać o parę rzeczy. Nic bardzo pilnego, może poczekać do wieczora.
- Oczywiście, synu.
    Przez resztę dnia chłopak czytał książki i ćwiczył odkładanie drobnych porcji magii do pierścienia. Gdy nadchodził wieczór zaczął mieć wątpliwości czy powinien pytać maga o jego przeszłość? Czy raczej powinien przemilczeć wszystko i zostawić przeszłość maga tylko jemu samemu. Nie rozwiązał tego dylematu gdy nadszedł czas rozmowy. Usiedli razem przy kolacji tak jak zwykle, gdy udawało im się wrócić na tą porę z wioski.
- sprawdzałem co u tego drwala którego przygniotło drzewo. Bardzo dobrze sobie poradziłeś, są duże szanse że jeszcze przed zimą wróci do pracy. - zagaił mag.
- Dziękuję. Zrobiłem co było trzeba. - chłopak był milczący i jakiś taki zamyślony. Dłuższą chwilę panowała po prostu cisza przerywana odkładaniem sztućców przez któregoś z nich.
- A więc, o czym chciałeś porozmawiać? Śmiało, pytaj o co zechcesz - dodało to nieco odwagi uczniowi który poruszył się na swoim krześle niespokojnie.
- ten staruszek który umarł w nocy, powiedział mi, że pomagasz ludziom z tej wioski bo chcesz naprawić jakieś winy. Czy to prawda?
    Na parę sekund zapadła ciężka cisza. Po chwili jednak Alain wziął głęboki wdech.
- tak. Z początku przybyłem tutaj żeby zapomnieć. Nie mogłem zapomnieć, więc zacząłem pomagać by zagłuszyć sumienie. Po latach już się przyzwyczaiłem, ale czasem nadal mam wrażenie że nigdy nie naprawię krzywd które wyrządziłem. Poza tym spodobało mi się mieszkanie tutaj. Jest cicho i spokojnie. No, powiedzmy że spokojnie. - uśmiechnął się.
- brałeś udział w wojnie?
Mag kiwnął głową.
- owszem, zabijałem ludzi. Nie jestem z tego dumny, staram się też nie wykorzystywać magii przeciwko ludziom. Choć na początku musiałem czasem pokazać wieśniakom jaką władam siłą, by nie traktowali mnie jak starej zielarki. Ale wydaje mi się, że czas bym znalazł zastępstwo.     Zapuściłem korzenie, a przecież nie rozwiniesz skrzydeł nie znając magii poza tą wioską. Znajdę zastępstwo, a potem będziemy mogli zająć się prawdziwą i niebezpieczną magią. Tylko ostrzegam cię, że to może potrwać.
- nie spodziewałem się, mistrzu. - chłopak był w lekkim szoku w związku z decyzją Alaina, ale jej nie kwestionował, bo była tylko z korzyścią dla niego.
- jestem ci coś winien, chłopcze. W końcu mam być twoim mentorem, a nie starą zielarką - zaśmiał się. Na tym skończyli rozmowę. Następnego dnia Alain porozsyłał listy do wszystkich lekarzy, którzy mieli czeladników z zapytaniem czy któryś będzie chciał objąć jego pracę. Na wizytach mówili ludziom że przeniosą się gdy znajdą zastępce. Wszyscy reagowali smutkiem, albo rozczarowaniem, a odpowiedzi jakie ciągle nadpływały do tej pory były odmowne.


Spoiler:

Gdy czasem ci się nudzi
Powkurzaj kilku ludzi
Poćwiartuj na kawałeczki
Jak dziecko zabaweczki
A gdy już krwią nabrudzisz
Nie będzie ci się nudzić
Posprzątać musisz burdel
Nakryli cię...
O kurde....

Spoiler:


"[...]Miecz w brzuchu to kłopotliwa rzecz - nie boli tak na prawdę, w każdym razie nie bardzo, ale jest lodowaty jak cholera; promieniujące z niego zimno zalewa całe ciało i odbiera siłę nogom, zupełnie jak wtedy, kiedy mózg ci zamarza od gryzienia kostki lodu, tylko że czujesz to wszędzie. No i czujesz, jak ostrze prześlizguje się w tobie, tnąc wnętrzności. Szczerze mówiąc, cała ta sytuacja jest do bani, skoro już chcecie znać moje zdanie.[...] "

Offline

 

#51 2018-08-03 12:42:08

Nekosia

Królowa psychopatów

Skąd: Uć
Zarejestrowany: 2013-09-30
Posty: 2912

Re: Tam, gdzie zaczynają się wątpliwości

Fabien chodził po lesie szukając wierzb. Uzupełniał zapasy kory na okłady i napary przeciwgorączkowe, mimo że nie była to najlepsza pora, to potrzebowali kory do nagłych wypadków. Miał już pół koszyka, ale szukał kolejnych drzew, gdyż poprzednie nie mogły być zbyt mocno okaleczone, bo były potrzebne. Do zdzierania kory używał czystej magii. Lepiej było ćwiczyć na drzewach, niż przy ludziach, mniej się denerwował, że popełni błąd w związku z czym nie popełniał ich prawie wcale.
    Rozglądając się za wierzbami błądził myślami zastanawiając się co u matki i siostry, a także co może robić Damien. Gdy zastanawiał się co u Raissy i Kastora jakby poraził go prąd, a przez umysł przemknęła wizja którą nie do końca zrozumiał, ale która zmroziła mu krew w żyłach. Koszyk z korą wypadł mu z rąk i chłopak zerwał się do biegu. Musiał dotrzeć do Alaina, on coś musi zrobić, musieli im pomóc.
    Biegnąc prawie wywalił dzbanki z malinami wieśniaczkom, które się nawinęły po drodze, a także roztrącił dwie dziewczynki, które szły po trakcie leśnym. Był blady jak ściana i biegł jakby go goniło stado wilków. Gdy wpadł do ogrodu, gdzie Alain pielił zioła, nie mógł wydusić z siebie ani słowa, łapiąc powietrze wielkimi haustami.
- co się dzieje, Fabien? Co się stało? - mag wstał otrzepując dłonie z ziemi o spodnie.
- Kastor...Raissa – wydusił chłopak zgięty w pół próbując opanować oddech. - musimy coś zrobić – dokończył po chwili. - grozi im śmiertelne niebezpieczeństwo!
- skąd wiesz? - złapał chłopaka za ramię. - też poczułeś, prawda? - przytaknął – muszę cię zmartwić, ale nic nie możemy zrobić. Cokolwiek byśmy nie próbowali, albo będziemy niepotrzebni, albo przybędziemy za późno, Fabien. Przykro mi, musisz to jakoś przetrzymać. Czy masz cały czas to Uczucie? - puścił chłopaka.
Młody mag zastanowił się mocno. Cały czas czuł się dziwnie. Nie potrafił nazwać tego co czuł, określić nawet mieszanki emocji z których składało się to Uczucie. Ale jedno było pewne, cały czas je miał, więc przytaknął mistrzowi.
- Powiedz mi gdyby tylko przeszło, muszę o tym wiedzieć, dobrze? - Fabien skinął głową – a poza tym, musisz starać się wrócić do porządku dziennego. Nic nie możemy zrobić na chwilę obecną poza czekaniem na rozwój sytuacji. Rozumiesz?
- Tak, mistrzu. W...wrócę do pracy.

**


    Gdy tylko pojawili się w miasteczku Kastor zorientował się, że coś jest nie w porządku. Ulice były ciche, prawie wymarłe. Ludzie których spotykali wydawali się zupełnie wyprani z emocji, niczym marionetki. Dość szybko znaleźli karczmę, a w niej nie było problemu ze znalezieniem wolnego pokoju, bowiem nie było żadnych innych przyjezdnych prócz nich. Miasto wyglądało jak podczas epidemii.
    Raissie udzieliła się atmosfera miasta, ponieważ zrobiła się znów tak samo małomówna jak po śmierci brata. Odpowiadała półsłówkami albo wcale. Nawet przy jedzeniu nie dała się wciągnąć Kastorowi w pogawędkę. Gdy tylko skończyła poszła do pokoju spać. Kastor wykorzystał sytuację i zaczął zagadywać karczmarza o atmosferę w mieście.
    Wysoki mężczyzna około trzydziestki, z długimi czarnymi włosami związanymi w warkocz dosiadł się do Morgensterna, jako że innych klientów nie miał.
- To miasteczko jest przeklęte. Mieliśmy kiedyś czarownicę, ale rok temu jej się zmarło, bogowie chrońcie jej duszę. Po tym na miasto spadła klątwa. Co kilkanaście dni pojawia się mgła, a z mgły wyłażą najgorsze koszmary człowieka. Rozpoczynają polowanie i żerują na umysłach. Gdy człowieka dopadną zostaje z niego kłębek nerwów, często wariat. Czasami taki ktoś się nie budzi po ataku i umiera z głodu i pragnienia. Obcy już omijają miasto, wszyscy w okolicy i na trakcie wiedzą co tu się dzieje. Skąd zatem wy się tu wzięliście?
Kastor osłupiał słysząc o czym opowiadał karczmarz. Postanowił się natychmiast wynieść z miasta, nie chciał narażać ani Raissy, ani siebie. Kto jak kto, ale karczmarz nie miał interesu w odstraszaniu sobie klientów.
- Nie miałem pojęcia co tu się dzieje. Ruszę dalej, nie chcę narażać dziewczynki. Pieniądze może pan zatrzymać – dodał na wszelki wypadek jakby karczmarz jednak chciał go powstrzymać.
- To nie dziewczynce grozi niebezpieczeństwo, tylko panu. Cienie atakują tylko tych, co dużo przeżyli. Ci są dla nich atrakcyjni, bo jest czym mieszać rozum. - postukał się palcem wskazującym w skroń. - najstarsze osoby są teraz albo bez umysłu, albo umarły. Niektórzy dorośli się pozabijali w obłędzie. Miasto jest przeklęte. - karczmarz wstał od stołu i ruszył z powrotem za ladę. - ostrzegam pana w dobrej wierze. Nie zależy mi na cierpieniu ludzkim. Ci co zostali w mieście nie mają jak i za co stąd uciec. To tragedia. - rzucił na odchodne.
    Zaraz po skończeniu rozmowy Kastor wpadł do pokoju i obudził Raissę.
- musimy się zabierać, księżniczko, tu jest niebezpiecznie.
- Co się dzieje, Kastor, co się stało? - usiadła na brzegu łóżka przecierając oczy. - Przecież już jest prawie ciemno, nie będziemy chyba obozować w lesie jak możemy w karczmie... - wstała i ruszyła po płaszcz.
- dowiedziałem się co nieco o tym mieście. Możemy sobie narobić poważnych kłopotów jeśli tu zostaniemy. Zapakuj się, ja pójdę zaraz wyprowadzić konie i przyjdę tu po ciebie.
Raissa chwyciła go za przedramię.
- Co się dzieje? - Była zmartwiona. Kastor nigdy nie kazał się pakować w takim pośpiechu. Nigdy nie był tak zdenerwowany.
- Podobno na mieście ciąży klątwa, jakieś stwory mieszają ludziom w umysłach, ludzie wariują, a czasem umierają. Nie chcę cię narażać na to, dlatego znikamy.
- Podobno? Kastor, wystraszyłeś się jakiejś bajki? - puściła go i poszła po swoją torbę. - Może po prostu nie lubią gości i dlatego nas nie chcą.
- Karczmarz wyglądał śmiertelnie poważnie, księżniczko. - Kastory wyszedł i ruszył do stajni wyprowadzić konie. Sam siebie by nie posłuchał, ale gdzieś głęboko w środku wiedział że miejscowi nie bez powodu zamykają okiennice i uciekają do domów jeszcze przed zmrokiem. W ciągu paru minut dotarł do stajni i zastukał pięścią we wrota. - Stajenny, przyszedłem odebrać konie.
    Młody mężczyzna tylko lekko uchylił wrót z przestrachem.
- Nie powinno pana tu być. Nie na zewnątrz, nie dziś. Przyjdą, zabiorą co zechcą i odejdą zostawiając zgliszcza... - w głosie stajennego słychać było bezgraniczny strach, jakby kiedyś już doświadczył ataku istot z mgły i jakimś cudem przeżył. - proszę uważać na cienie z lasu... - szepnął i zniknął. Kastor wszedł do stajni gdy mężczyzna znikał za rogiem, najpewniej uciekł do swojego pomieszczenia. Morgenstern zabrał konia swojego i Raissy i wyprowadził je ze stajni. Zanim je osiodłał zrobiło się prawie ciemno. Idąc ulicą w stronę karczmy był jedną z nielicznych osób na ulicy. Zaczęła się podnosić gęsta i ciężka mgła.
    Uważnie się rozglądał, dookoła panowała taka cisza, że przebiegały mu po plecach dreszcze. Strach był prawie namacalny, a co gorsza zaraźliwy. Był już prawie pod karczmą. Raissa widziała go przez okno i ruszyła by wyjść. Wtedy też rozległ się wrzask przerywający ciszę.
    Jakaś kobieta wybiegła z bocznej uliczki uciekając przed goniącymi ją cieniami. Wyglądały jak fala czarnej mętnej mgły z błyszczącymi gdzieniegdzie kłami i ślepiami. Rozlegały się chichoty i piski. Kobieta potknęła się i upadła jak długa. Wtedy też z mgły wykształciła się bestia przybierając kształt dzikiego kota i skoczyła kobiecie na plecy. Ta się obróciła chcąc zrzucić bestię i uciekać dalej, ale wtedy Cień rozpłynął się we mgłę która wniknęła w ciało kobiety przez usta i nos. Leżąca wygięła się spazmatycznie jak podczas jakiegoś ataku po czym znieruchomiała na ziemi. Ludzie patrzyli wtedy jak sparaliżowani na mgłę która kłębiąc się otoczyła kobietę, a w tym Kastor. Konie rżały przerażone. Nawet szczury stamtąd uciekały teraz nawet nie starając się przemykać rynsztokiem, a biegnąc stadkiem przez ulicę.
    Czarnowłosy mieszaniec próbował się ruszyć, ukryć w karczmie póki ma okazję, ale nie był w stanie. Jego ciało było sparaliżowane strachem i niezdolne do ruchu. Kastor zaczął drżeć. Uprzęże koni wyślizgnęły mu się z dłoni i przerażone zwierzęta uciekły. Nigdy wcześniej nie doświadczył tak ogromnego strachu jak teraz, gdy ulicą pędziła mgła formując się po drodze w najróżniejsze bestie i strachy mijanych ludzi których atakowały.
    Karczmarz powstrzymał Raissę która chciała otworzyć drzwi. Wszystkie okna i wejścia był szczelnie pozamykane, karczma rozświetlona jak latarnia.
- Już za późno, panienko, Cienie wyszły z lasu. - powiedział ze strachem. - żadną bronią się ich nie zabije, nic ich nie zatrzymuje prócz światła.
- Ale jak to nic nie możemy zrobić?! - Dopadła do okna. - Kastor, schowaj się! - Krzyknęła.
Usłyszał ją, ale nie był w stanie drgnąć. Fala cieni uformowała się najpierw w szarżujące z mieczami wojsko a ponad nimi w Cesarza, a potem wojsko pędząc na niego przeistoczyło się w pożogę. Nadal stał jak wmurowany. To był koniec. Dał radę tylko unieść ramię by osłonić oczy gdy fala cieni przeobrażonych w żywioł runęła na niego i otoczyła go. Wniknęły przez usta i nos tak jak przy poprzednich ofiarach, lecz tym razem znacznie więcej. Rozpierzchły się zostawiając leżącego nieruchomo mężczyznę. Krew ciekła mu z nosa, był nieprzytomny.
Raissa od razu rzuciła się do drzwi. Serce waliło jej jak u ściganego zająca. Nie mogła uwierzyć że to coś dopadło Kastora tak łatwo. Gdy prawie łapała za klamkę drzwi chwycił ją karczmarz.
- Nie pomożesz mu, dziewczyno, musimy czekać do świtu, jeśli jeszcze cokolwiek da się zrobić, to o świcie się obudzi!
- Puść mnie, muszę mu pomóc, KASTOR! - wydarła się wyrywając z uścisku mężczyzny. Ten puścił ją na ziemię i zastawił drzwi.
- Nie wypuszczę cię, bo wtedy oboje skończymy jak on.
- Coś się musi dać zrobić, cholera! - zaklęła. W oczach miała łzy. Nie jej Kastor. Przecież Kastor był niezniszczalny. Nic nie było w stanie go pokonać, ani złamać. Nigdy nie widziała żeby się bał. - muszę mu jakoś pomóc. - usiadła przy stole powstrzymując łzy.
- Zanim to wszystko się zaczęło... przychodziła tu często wiedźma. - zaczął niepewnie karczmarz. - Mówiła coś o bogach w głębi lasu. Że ofiara nie może zostać przerwana. Gdy zmarła miesiąc potem zaczęło się to piekło. Ale nikt nie odważył się ruszyć do lasu. Nie wiadomo o jaką ofiarę chodzi. Z resztą, zabiją każdego kto teraz wyściubi nos.
- Ale trzymają się z daleka od światła. - powiedziała łamiącym się głosem Raissa.
- Od bardzo mocnego światła. Zwykła pochodnia ani latarnia nie wystarczą. Potrzebaby było maga by je odgonić.
- Ja... coś wymyślę. Muszę mu pomóc...
- Jeśli to rozwiążesz, jeśli tylko jesteś gotowa rozwiązać ten problem i zdjąć z nas klątwę jestem do twoich usług, dziewczyno. - Karczmarz wyglądał już na bardziej zdecydowanego niż wcześniej.
Raissa siedziała parenaście minut w ciszy i myślała. Mężczyzna z warkoczem cierpliwie czekał. Nie miał do roboty nic innego, do świtu nie mogli opuścić budynku. Chyba, że chcą spotkać samą śmierć.
- Zaryzykuję. Wezmę dwie latarnie i ruszę. Nie mam innego wyjścia... - spojrzała się na mężczyznę.
- Zaraz naszykuję ci i latarnie, i olej do nich. Mam też zapałki. Są dużo szybsze od krzesiwa, pokażę ci jak się ich używa. Znajdź sobie też coś by zakryć nos i usta. Nie wiem czy to coś da, ale zawsze jest szansa. - ruszył poszukać wszystkiego, a Raissa pobiegła po jakąś chustę.


Spoiler:

Gdy czasem ci się nudzi
Powkurzaj kilku ludzi
Poćwiartuj na kawałeczki
Jak dziecko zabaweczki
A gdy już krwią nabrudzisz
Nie będzie ci się nudzić
Posprzątać musisz burdel
Nakryli cię...
O kurde....

Spoiler:


"[...]Miecz w brzuchu to kłopotliwa rzecz - nie boli tak na prawdę, w każdym razie nie bardzo, ale jest lodowaty jak cholera; promieniujące z niego zimno zalewa całe ciało i odbiera siłę nogom, zupełnie jak wtedy, kiedy mózg ci zamarza od gryzienia kostki lodu, tylko że czujesz to wszędzie. No i czujesz, jak ostrze prześlizguje się w tobie, tnąc wnętrzności. Szczerze mówiąc, cała ta sytuacja jest do bani, skoro już chcecie znać moje zdanie.[...] "

Offline

 

#52 2018-08-03 12:43:40

Nekosia

Królowa psychopatów

Skąd: Uć
Zarejestrowany: 2013-09-30
Posty: 2912

Re: Tam, gdzie zaczynają się wątpliwości

Kastor zszedł do sali jadalnej. Matka i Lilith siedziały już przy stole, tak samo jak i ojciec. Chłopak znów się spóźnił na obiad i znów dostanie burę od ojca. W milczeniu podszedł do swojego miejsca, przeprosił rodzinę za spóźnienie i usiadł.
- Coś za często ci się to zdarza ostatnio, może czas zmienić przyzwyczajenia, jak na przyszłego Lorda przystało, co ty na to synu? - rzekł kąśliwie ojciec. Zanim Kastor odpowiedział wtrąciła się matka.
- daj mu spokój, uczy się. Trenował do późna, bardzo się stara.
- Nie obchodzi mnie, że się stara! - Krzyknął ojciec uderzając pięścią w stół. Lilith aż podskoczyła na swoim miejscu.  - Chcę efektów nie starania, ma już całe piętnaście lat, musi się nauczyć przynajmniej podstaw! - wrzeszczał na matkę, nie na chłopaka. - Jeśli dłużej będziesz go chroniła nie będę miał syna, tylko drugą córkę! - Zerwał się od stołu przewracając krzesło i wyszedł z sali. Matka płakała.
- wybacz mi synku, na prawdę, wybacz. - również wstała i ruszyła w ślad za mężem szlochając.
- tata cię nie lubi, Kas? - zapytała mała Lilith. Kastor był jeszcze bledszy niż zwykle.
- Nie, Lil... tata tylko chce żebym był lepszy. I żebym był dobrym Lordem za jakiś czas. Ale ja nie chcę być Lordem. Niech on nim sobie będzie już zawsze. - mruknął dziabiąc obiad widelcem i nie patrząc siostrze w oczy. Nie był w stanie. Jutro rodzice mieli wyjechać na kilka miesięcy w góry, ojciec miał jakieś interesy u krasnoludów. Skończy się przynajmniej ciągłe wysłuchiwanie awantur, nie będzie widział jak matka codziennie płacze, bo jej syn znów zawodzi jako przyszły dziedzic.
    Następnego ranka chłopak spóźnił się na pożegnanie z rodzicami przed długim wyjazdem i ci ruszyli zanim przyszedł. Następne tygodnie upływały dość beztrosko, służący zajmowali się nimi, Kastor trenował. Póki nie przyszła wiadomość o śmierci rodziców. Ich karawanę napadli bandyci. Wyrżnęli wszystkich ludzi co do jednego zostawiając zwłoki na trakcie i zabrali wszystko co cenne, łącznie z powozem Morgensternów. Dwa dni później kolejna karawana znalazła gnijące już od upału trupy, ktoś rozpoznał szlachciców z czarnego zamku i wysłał list do tegoż. Zwłoki rodziców miały dotrzeć za pare dni, zabezpieczone przed dalszym gniciem i tak, by można je było pochować na ich własnej ziemi.
    Kastor z początku bez uczucia przeczytał list napisany przez urzędnika, jednak gdy kończył na pismo spadła łza, potem następna i kolejna, kolejna, kolejna. Chłopakiem wstrząsał szloch. Przecież się z nimi nawet nie pożegnał przed wyjazdem.

**


    Raissa trzymając jedną latarnię w lewej ręce, a drugą mając przyczepioną na haczyku do kijka wyszła na ulicę. Twarz miała zasłoniętą czarną chustą. Cienie ją otoczyły, ale żaden nie atakował. Jeden przyjął kształt nimfy, inne stada wilków. Jeszcze inny wyglądał jak Feinrei. Zignorowała je i podeszła do Kastora. Cienie rozstępowały się przed kręgiem światła. Przyklęknęła przy nieprzytomnym mężczyźnie. Żył, a jego ciałem co jakiś czas wstrząsały drgnięcia, które trwały dwie trzy sekundy, krew nadal sączyła się z jego nosa. Tutaj nic nie mogła dla niego zrobić. Wstała i powoli ruszyła w stronę mrocznego lasu.

**


    Po pogrzebie prawnik ogłosił, że cały majątek rodu Morgenstern przechodzi teraz w ręce szesnastoletniego panicza Kastora. Jego urodziny były dwa dni temu. Bez ojca. Bez matki. Sierota. Prawnik oznajmił, że z dniem dzisiejszym Kastor będzie zarządzał majątkiem i zamkiem Morgenstern, a także otrzymuje tytuł Lorda, po ojcu. Jednocześnie jest odpowiedzialny za swoją siostrę, Lilith. Lilith z nimi nie było. Źle się czuła od śmierci matki i ojca, nie uczestniczyła w pogrzebie.
    Zaraz po ogłoszeniu ceremonie się zakończyły. Kastor nadal w czarnym stroju ruszył do pokoju siostrzyczki. Bał się że może stracić i ją. Nie chciał stracić jeszcze jej. Zanim zapukał do pokoju usłyszał szloch. Wszedł bez pukania. Lil leżała na swoim łóżku, ubrana w czarną sukieneczkę i płakała.
- Lilith... - chciał powiedzieć coś jeszcze, ale słowa uwięzły mu w gardle. Siostra usiadła na łóżku ocierając łzy koronkowym rękawem.
- Tą sukienkę kupiła mi maaamaaa – znów zaniosła się płaczem. Kastor podszedł do niej i usiadł na brzegu łóżka. Przytulił ją.
- Wiem, Lil. - dusił się od środka z żalu. - nie pożegnałem się z nimi nawet... - rozpłakał się tuląc do siebie siostrę. - przez moje spóźnialstwo do końca życia ojciec był na mnie zły – szlochał. - nie wybaczę sobie tego nigdy, Lilith.
    Rodzeństwo razem opłakiwało rodziców, a nikt ze służby nie ważył się przeszkadzać młodemu Lordowi i jego siostrze. Już nie był paniczem.


Spoiler:

Gdy czasem ci się nudzi
Powkurzaj kilku ludzi
Poćwiartuj na kawałeczki
Jak dziecko zabaweczki
A gdy już krwią nabrudzisz
Nie będzie ci się nudzić
Posprzątać musisz burdel
Nakryli cię...
O kurde....

Spoiler:


"[...]Miecz w brzuchu to kłopotliwa rzecz - nie boli tak na prawdę, w każdym razie nie bardzo, ale jest lodowaty jak cholera; promieniujące z niego zimno zalewa całe ciało i odbiera siłę nogom, zupełnie jak wtedy, kiedy mózg ci zamarza od gryzienia kostki lodu, tylko że czujesz to wszędzie. No i czujesz, jak ostrze prześlizguje się w tobie, tnąc wnętrzności. Szczerze mówiąc, cała ta sytuacja jest do bani, skoro już chcecie znać moje zdanie.[...] "

Offline

 

#53 2018-08-03 12:46:56

Nekosia

Królowa psychopatów

Skąd: Uć
Zarejestrowany: 2013-09-30
Posty: 2912

Re: Tam, gdzie zaczynają się wątpliwości

Raissa stanęła przed granicą lasu. Cienie ruszyły za nią niczym głodne psy za rzeźnikiem, jakby oczekiwały uczty. Ledwo udało jej się pokonać mrożący krew w żyłach strach, który wywoływały potwory. Mgła była zimna i wilgotna, po paru minutach spaceru miała przesiąknięte ubrania, płaszcz i chustę na twarzy. Szła dokładnie wgłąb lasu, co jakiś czas zaznaczając sztyletem mijane drzewa.

**


    Kastor przygotował już konia do drogi. Na progu dworku stała czarnowłosa blada kobieta, trochę od niego niższa, z dzieckiem na rękach – małą czarnowłosą i zielonooką dziewczynką. Zostawił konia i podszedł do nich. Pocałował kobietę i przytulił obie. Spojrzał głęboko w granatwe oczy swej wybranki.
- Przysięgam, że wrócę. Nie zostawiłbym was. Muszę tylko wykonać zadanie, chcę żebyście obie były bezpieczne.
- Kastor, nie zmienia to faktu, że się obie martwimy. Prawda, Sanya? - spojrzała na dziewczynkę. Ta wyciągnęła rączki do czarnowłosego.
- Tatusiu cemu musis jechać? - trochę sepleniła bo nie miała lewej górnej jedynki.
- Żebyś była bezpieczna, moja malutka myszko. - wziął ją na ręce i ucałował w czoło. Chwilę jeszcze postali, po czym mężczyzna oddał dziecko swojej żonie.
- Amelio, przysięgam ci, że wrócę cały i zdrowy. Opiekujcie się sobą nawzajem. Macie służących, którzy się zajmą resztą. To nie potrwa długo, na pewno. - wskoczył na konia i ruszył drogą w las.

**


    Kastor pędził konno, a za nim w pogoni cały oddział Cesarstwa. Niektórzy mieli łuki. Przy siodle miał tubę z wiadomością, którą musiał przekazać, ale nie jechał teraz tam. Dowiedział się czegoś ważniejszego. Cesarstwo odkryło kto jest jedynym posłańcem z którym rozmawiają i elfy i krasnoludy. Odkryło też, że ma żonę i malutkie dziecko. Gnał z powrotem do domu, aby tylko zdążyć na czas i ocalić je obie. Któryś z generałów wysłał tam oddział, który miał je dopaść. Nie miał pojęcia tylko, czy pojmać żywcem, czy też zabić. Wolał się nie przekonywać. On jeszcze mógł się ukrywać, wyglądał jak człowiek, ale jego żona była wampirzycą z elfów, a córka w połowie. Obie są narażone na tortury, gwałty i śmierć. Ponaglił wierzchowca do szybszego biegu. Gdy miał przeprawiać się przez bród jedna ze strzał ugodziła go między łopatki. Upadł na koński kark, a zwierze nadal gnało przed siebie.
    Obudził się leżąc na boku, opatrzony i doglądany przez jakąś starą kobietę. Leżał na posłaniu w starej zniszczonej chacie.
- Musisz gnać, jeszcze zdążysz, jest jeszcze nadzieja. - powiedziała kobieta po czym pomogła mu wyjść i dosiąść konia. Znów ruszył. Nie wiedział jak długo był nieprzytomny, rana mu dokuczała, ale przynajmniej powoli się goiła. Szybko wrócił na właściwą drogę i znów gnał przed siebie jakby goniło go całe wojsko. Zatrzymał go dopiero zerwany przez rzekę most. Od razu zawrócił konia i pognał do najbliższego przejścia. Nadłożył przez to parę godzin drogi. Gdy był blisko widział dym unoszący się ponad lasem którym otoczony był jego dwór. Jego dom. Pognał konia wbijając mu pięty w boki, ale ten tylko kwiknął z bólu, bo szybciej już nie potrafił biec.
    Gdy dotarł na miejsce najpierw minął płot na który nabite były głowy sługów i służącyh. Zatrzymał się tuż za nim i patrzył na pożogę, która trawiła już cały dwór. Upadł na kolana nie dowierzając. Znów się spóźniłeś. Usłyszał w pamięci głos ojca. Jego wrzask niósł się po okolicy, pełen bólu i gniewu. 

**


    Im głębiej wchodziła w las tym mniejszy zasięg miały latarnie. W pewnym momencie Raissa widziała tylko czubek własnego nosa, a parę metrów dalej setki błyszczących ślepi i kłów, gotowych i czekających cierpliwie. Raissę sparaliżował strach i stała jak przyrośnięta do ziemi, w środku nocy, po środku mrocznego lasu, otoczona przez Stare Stworzenia.

**


    Gdy tylko ogień zgasł na tyle, by mógł wejść do środka ruszył między zgliszcza. Gdzieniegdzie belki jeszcze się dopalały, gdzie indziej pozostał sam popiół. Nie ocalało praktycznie nic. Jego listy, portrety, meble. Wszystko spłonęło. Nadal tliła się w nim nadzieja, że Amelia uciekła razem z Sanyą do lasu. Ale gwałtownie zgasła gdy zobaczył w rogu jednego z pokoi dwa zwęglone ciała. Wyglądały tak, jakby matka chciała własnym ciałem ochronić córkę przed płomieniami. Nie udało im się. Zwłoki były nie do rozpoznania, gdyby Kastor nie zobaczył naszyjnika u Amelii. Nie rozstawała się z nim. To były one. Upadł na kolana na gorący popiół. Było mu słabo i nie mógł oddychać. Czemu to one, a nie on. Przecież one nic nie zrobiły. To on cały czas grał wojskom i królowi na nosie umykając z rozkazami. To on pomógł rebelii powstać z kolan. Ale to one zginęły, bo jego nie mogli dostać. Kastor klęczał w popiele przed zwłokami swojej rodziny i płakał. Nic innego mu nie pozostało.
- przepraszam... Amelio, przepraszam, zawiodłem... o...obiecałem wam ochronę, zawiodłem was... - szlochał. Zwłoki były tak samo nieruchome jak na początku.

**


    Raissa nie mogła się ruszyć. Nogi odmówiły jej posłuszeństwa, a strach sparaliżował. Zamknęła oczy i zaczęła głęboko oddychać. Musi iść do przodu. Bez jej pomocy Kastor zginie, albo oszaleje. Nie wiedziała co gorsze. Powoli znów ruszyła przed siebie, z zamkniętymi oczami i wyobrażała sobie, że jest środek dnia.


Spoiler:

Gdy czasem ci się nudzi
Powkurzaj kilku ludzi
Poćwiartuj na kawałeczki
Jak dziecko zabaweczki
A gdy już krwią nabrudzisz
Nie będzie ci się nudzić
Posprzątać musisz burdel
Nakryli cię...
O kurde....

Spoiler:


"[...]Miecz w brzuchu to kłopotliwa rzecz - nie boli tak na prawdę, w każdym razie nie bardzo, ale jest lodowaty jak cholera; promieniujące z niego zimno zalewa całe ciało i odbiera siłę nogom, zupełnie jak wtedy, kiedy mózg ci zamarza od gryzienia kostki lodu, tylko że czujesz to wszędzie. No i czujesz, jak ostrze prześlizguje się w tobie, tnąc wnętrzności. Szczerze mówiąc, cała ta sytuacja jest do bani, skoro już chcecie znać moje zdanie.[...] "

Offline

 

#54 2018-08-03 12:50:06

Nekosia

Królowa psychopatów

Skąd: Uć
Zarejestrowany: 2013-09-30
Posty: 2912

Re: Tam, gdzie zaczynają się wątpliwości

Słońce zaszło już dawno temu. Jego koń też dawno padł z wycieńczenia. Przedzierał się biegiem przez las, a gałęzie smagały go po twarzy i ciele. W oczach płonął ogień, a serce skuł lód. Pragnął tylko śmierci winnych, śmierci każdego, kto zadawał śmierć. W kieszeni miał naszyjnik należący do Amelii i ten mniejszy, Sanyi. Znalazł zwłoki dekapitowanych służączych i od każdego coś zabrał. By pamiętać, by pomścić. Przeskoczył jednym susem przez potok i wylądował po drugiej stronie. Wściekłość i żal obudziły w nim nieludzkie natury. Pragnął tylko zabijać, poczuć na twarzy bryzgającą z tętnic krew swoich wrogów. Czuł już ich zapach, zapach obozu. Nie czuł bólu zadrapań od gałęzi, ani mięśni zmęczonych nieprzerwanym biegiem. Nie czuł nic prócz wściekłości i żalu.
    Wpadł do obozu i zaczął siec nieprzygotowanych żołnierzy mieczem. Zanim ci się zorientowali, że w samym centrum ich obozu był wróg u stóp Kastora leżało już siedmiu martwych mężczyzn. Zanim dobyli broni padło kolejnych trzech. W ciągu kwadransa wyrżnął pięćdziesięciu ludzi, cały obóz wojska który został wysłany by zlikwidować jeden dworek wampirzej rodziny. By zabić niewinnych.
    Kastor siedział opierając się o swój miecz wbity w ziemię. Nie było ani troche lepiej. Po policzkach znów ciekły mu łzy zmywając z twarzy krew. Ranny bok krwawił, tak samo jak ramię. Zabicie winowajców nie przywróci życia jego rodzinie. Nie ukoiło jego żalu po stracie. Dookoła niego leżały ciała, jedno na drugim. Nie miał litości, tak samo jak nie mieli jej oni. Otarł policzek wierzchem dłoni rozmazując krew. Wyglądał jak demon zemsty, skąpany we krwi wrogów. Mokra koszula przykleiła mu się do grzbietu, a posoka zaczęła krzepnąć na ubraniu, skórze i włosach. Musi wrócić i pochować wszystkich. Ale tych tu zostawi. Nie zasługiwali na pochówek.
    Zabrał jeden wojskowy namiot, trochę zaopatrzenia, czyste ubrania i konia z obozu. Resztę zwierząt wypuścił, niech radzą sobie same. Nie mogą zdechnąć z głodu. Przynajmniej dla nich miał litość. Poprowadził konia do strumyka który przemierzał wtedy w biegu. Wtedy odległość wydawała się niewielka. Teraz okazało się to być całkiem sporym kawałkiem. Wszystkie mięśnie w ciele krzyczały w nim już o litość. Ale nie mógł odpocząć. Nie kiedy ich ciała zostały niepochowane. Obmył się z krwi w strumyku i przebrał. Potem już konno wrócił do zgliszczy dworku. Pomyślał żeby z obozu zabrać łopatę. Zaraz też po uwiązaniu konia zaczął kopać. Cały czas mówił do siebie, tak, jakby mówił do żony i córki. Opowiadał co robił. Czemu to robił i czemu nie zdążył do nich dotrzeć. Opowiedział co zrobił potem. Dokładnie. Cały czas po policzkach ciekły mu łzy, już nie wiedział czy z żalu czy z powodu bólu. Najchętniej położyłby sie i umarł razem z nimi.
    Złożył do grobu ciała służby, razem z ich głowami zdjętymi z płotu. Osobno pochował Sanyę z Amelią. Nie miał teraz żadnego celu w życiu. Walczył by Sanya miała lepszą przyszłość. Osiągnął tyle, że teraz nie miała żadnej. Znów zaszlochał nad grobem swojej rodziny. Oznaczył wszystkie mogiły. Na kamieniu na grobie żony położył swój naszyjnik na rzemieniu, który nasiąknął krwią wrogów.
- Przepraszam was. Was wszystkich, bo zawiodłem. Przeze mnie postradaliście życia, w najgorszy możliwy sposób. Was już nie ma, a ja pozostałem. Och, Amelio, najdroższa, cóż mam począć? - znów zaczął płakać. - Przeklęci niech będą bogowie, co mieli nas chronić i przeklęty niech będzie Katna, że zostawił swoje dzieci. - powstał z kolan. - Nie tylko ja was zawiodłem, ale i cały świat. - Odwrócił się i szybkim krokiem podszedł do konia. Wskoczył na siodło i pognał zwierze traktem. Nie było tu już nic co trzymałoby go w jednym miejscu. Nie miał już niczego.

**


    Raissa stopa za stopą sunęła przez las z zamkniętymi oczami. Modliła się do wszystkich znanych jej bogów by ją chronili. Nie może zawieść Kastora. Nagle zahaczyła stopą o korzeń i straciła równowagę. Padła przed siebie, po czym ściółka się pod nią zarwała i dziewczyna sunęła korytarzem prosto w ciemność. Po lesie rozniósł się jej krzyk zwielokrotniony echem, ale nikt go nie usłyszał. Cienie rzuciły się za nią w pogoń, gdy latarnie zgasły. Ślizg w nieznane trwał z 10 sekund, przy czym dziewczyna zahaczała włosami i ubraniem o wystające korzenie i kamienie i zbierała pajęczyny. Tuż po tym wpadła do jakiejś większej komory spadając z metra wysokości prosto na brzuch i ramiona. Uderzenie wybiło jej powietrze z płuc. Zwinęła się w kłębek próbując odzyskać oddech, a jej oczy łzawiły z bólu. Usłyszała głosy.
    Setki, tysiące albo miliony szeptów nakładające się na siebie i mówiące to samo. Z początku zupełnie nie rozumiała co się dzieje, ale gdy wsłuchała się w głosy zdała sobie sprawę że mówią do niej.
Przybywasz tu szukając nas, nas, którzy przed wiekami zniknęli ze świata. Szukasz nas z desperacją wchodząc w nieznane, lecz po co? Nie chcemy pożerać twojej jaźni, by się wywiedzieć. Lecz powiedz czemu nas szukasz.
- Przyszłam... - właściwie to po co przyszła? Chciała ratować Kastora, a tymczasem tkwi w kompletnej ciemności nie widząc czubka nosa i rozmawia z głosami. - Chciałam uratować mojego mentora.
Ten mężczyzna, który serce ma pęknięte, a umysł zmroczony żalem? Pocóż ci on drogie dziecię. Ten człowiek został złamany lata temu. Na nic ci on już potrzebny.
- Nie prawda... ja... on mnie uratował, dba o mnie. Kocham go jak ojca. Jest moją jedyną rodziną... - łzy ciekły jej po policzkach. Mimo że było całkiem ciemno nadal próbowała przebić wzrokiem mrok.
Co możesz nam dać za jego jaźń i oddech, za jego duszę i ciało? Jesteś tylko małą dziewczynką, nic nie przeżyłaś, nie przedstawiasz żadnej wartości. - głosy odbijały się echem.
- a czego możecie chcieć? Dam wam wszystko czego tylko zapragniecie, ale uwolnijcie go, niech będzie cały i zdrowy.
Jedyne czego pragniemy, dziewczynko, to przetrwać. Żywimy się wspomnieniami istot rozumnych. Im mocniejsze emocje związane ze wspomnieniem, tym więcej z niego wyciągniemy. Chcemy twoich wspomnień, człowieku. Oddane po dobroci nie skrzywdzą cię, nie stracisz ich całkiem. Dawniej przychodziła do nas kobieta i karmiła nas swoimi wspomnieniami i opowieściami. Ale przestała przychodzić, jej płomień zgasł. Umieraliśmy z głodu. Siłą możemy czerpać tylko to, co budzi ból.
- Oddam wam moje wspomnienia. Tylko go wypuśćcie. Błagam. Oddam wam wszystkie.
- pomyślała nie mogąc wydusić z siebie nic. Nie mogła stracić Kastora.
Zatem dobiliśmy targu, dziewczynko. Oddasz nam swoje wspomnienia w zamian za żywot człowieka imieniem Kastor Morgenstern, istoty marnej i złamanej niczym sucha gałąź. Lecz pamiętaj, Ikke musi jeść, inaczej znów rozpocznie się polowanie. A wtedy nikt już żywy nie przejdzie przez ten las, ani światło nie ochroni śmiertelnych.
    Nagle Raissa znów widziała. Stała po środku jaskini, a przed nią kłębił się ogromny Cień, z wielkimi jak tarcze białymi oczami, które teraz rozbłysły i z ostrymi jak brzytwy, długimi jak ramię dorosłego człowieka kłami. Oczy oświetlały jaskinię na tyle, by dziewczyna widziała widmo nieprzytomnego Kastora pomiędzy nią, a potworem. Cień wyciągnął szponiaste łapy w jej stronę, obejmując ją delikatnie. Wzięła głęboki oddech. Odda wszystkie wspomnienia po dobroci. Nie ma innego wyjścia.


Spoiler:

Gdy czasem ci się nudzi
Powkurzaj kilku ludzi
Poćwiartuj na kawałeczki
Jak dziecko zabaweczki
A gdy już krwią nabrudzisz
Nie będzie ci się nudzić
Posprzątać musisz burdel
Nakryli cię...
O kurde....

Spoiler:


"[...]Miecz w brzuchu to kłopotliwa rzecz - nie boli tak na prawdę, w każdym razie nie bardzo, ale jest lodowaty jak cholera; promieniujące z niego zimno zalewa całe ciało i odbiera siłę nogom, zupełnie jak wtedy, kiedy mózg ci zamarza od gryzienia kostki lodu, tylko że czujesz to wszędzie. No i czujesz, jak ostrze prześlizguje się w tobie, tnąc wnętrzności. Szczerze mówiąc, cała ta sytuacja jest do bani, skoro już chcecie znać moje zdanie.[...] "

Offline

 

#55 2018-08-03 12:56:54

Nekosia

Królowa psychopatów

Skąd: Uć
Zarejestrowany: 2013-09-30
Posty: 2912

Re: Tam, gdzie zaczynają się wątpliwości

Gnał do zamku. Teraz nie zawiedzie. Jego rodowa twierdza była pod oblężeniem. A w twierdzy jego młodsza siostrzyczka ze swoją rodziną. Musi im pomóc. Pędził konno, wyciągając miecz i ścinając jednego z żołnierzy po drodze. Koń przeskoczył nad kolejnymi. Na jednej z wież stał Andrei i błyskawicami siał zniszczenie wśród oblegających. Gdzieś w środku była jego siostra ze swoimi dziećmi. Wszystko zaczęło się rozmywać i nagle urwało się gdy Kastor dopadł do wrót wyprzedzając walczące z wieśniakami wojsko.

**


Potwór czerpał wspomnienia Raissy. Matka, ojciec, bracia. Śmierć rodziny, strach przed samotnością, nowy dom, nowa rodzina. Wspólne chwile z bliźniakami i innymi na zamku. Treningi z Kastorem. Spotkanie z bratem i to wszystko co jej zrobił. Jego śmierć. Wszystko pochłonął Ikke. Gdy nie zostało jej nic upadła na kolana. Oddała mu wszystko. Dobre i złe. Nie zostało nic.
To było wspaniałe, dziewczynko. Nasyciłaś nas na bardzo długi czas. Twój przyjaciel jest wolny, a my cię do niego odprowadzimy. Miasto również jest wolne. Ale przekaż wiadomość, dziecko. Niech wiedzą.
    Gdy Cień skończył mówić wszystko zamigotało i nagle znalazła się na kolanach przy Kastorze, który się ocknął. Z nosa już przestała mu cieknąć krew. Oddychał spazmatycznie. Gdy tylko go zobaczyła przypadła do niego przytulając się mocno i nie chciała go puścić. Nie miała w sobie żadnej innej emocji jak ulga.

**


    Gdy cienie zniknęły karczmarz wyszedł na ulicę i pobiegł do leżących. Zaczął ich wciągać i wnosić do sali, sprawdzając czy żyją. Wszyscy bez wyjątku byli tylko nieprzytomni. W końcu stanął nad dwójką przybyszy. Widział jak dziewczynka pojawia się znikąd przy mężczyźnie. Ten wyglądał najgorzej ze wszystkich ludzi jakich tej nocy atakowały stworzenia. Twarz miał zakrwawioną, oddech krótki i urywany. Dziewczynka klęczała przy nim z czołem opartym o jego prawe ramię. Wydawała się być jak w transie. Mężczyzna położył jej dłonie na ramionach.
- Jesteś cała? Wszystko w porządku? Co się stało tam, w lesie? - Spróbował dojrzeć jej minę.
    Powoli zaczynało świtać, ciemność nocy rozganiał szary świt. Karczmarz na twarzy dziewczynki widział tylko pustkę. Jakby odebrano jej wszystkie myśli.
- Tak. - odpowiedziała krótko, bez emocji. - chyba wszystko dobrze. Kastor żyje. - położyła drobną dłoń na nierówno unoszącej się klatce piersiowej czarnowłosego. - powiem coś ważnego. Ale najpierw niech pan mu pomoże. On nadal nie otwiera oczu... - karczmarz nie wiedział co przeraziło go bardziej. Pusty wzrok dziecka, czy też może obojętność w jej głosie. Zupełna, jakby nie miała w sobie ani grama uczucia. Zaraz też przeciągnął Kastora do swojego szynku. Ludzie zdążyli się zorientować co się dzieje i zaczęli wylegać na ulice rozjaśniane świtem. W innym wypadku nie wyszliby z domów póki nie nastałoby południe. Jacyś mężczyźni pomogli przenieść czarnowłosego nieznajomego do jego pokoju w karczmie, jakaś kobieta znająca się na leczeniu, pewnie położna, zajęła się nim i sprawdziła czy nic mu nie jest. Wśród ludzi rozeszła się plotka, że za ratunek i ustąpienie Cieni odpowiadała ta mała dziewczynka, która z kamienną twarzą bez emocji, niczym u lalki, trwała przy czarnowłosym nad którym Ikke pastwiły się całą noc. Kastorowi nic już nie groziło. Jego oddech się wyrównał, z nosa i ust nie ciekła mu krew. Dziewczynka trwała przy jego boku czekając aż ten się ocknie.
    Wszyscy zaatakowani ocknęli się koło południa. Prócz Kastora. Nikomu nic się nie stało, poza koszmarami, które przeżyli. Kocioucha zdawała się być zmartwiona tym, że jej opiekun się nie budzi. Spojrzała na wchodzącego karczmarza ze zmartwioną miną.
- Obudzi się, tylko trochę bardziej go męczyli niż innych. Odpoczywa. Ty też powinnaś. To była dla ciebie bardzo długa noc. - odetchnął z ulgą widząc jakąkolwiek emocję na jej młodej twarzyczce. Przestraszył się że sprzedała duszę tym potworom w zamian za spokój miasta.
- Prawda. Ale muszę panu opowiedzieć. To ważne. - Wstała z łóżka i wyszła z karczmarzem na dół. Tam streściła mu wszystko. - Tak więc musicie kogoś wyznaczyć do... karmienia tych stworzeń. Gdy oddaje im się wspomnienia z własnej woli to jest bezbolesne. Mówili że ktoś tu był wcześniej...
- Wszystko zaczęło się po tym jak zmarła nasza czarownica. Niektórzy powiedzieli że to jej klątwa. Inni że to demony które trzymała w ryzach i z którymi zawarła pakt.
- Najprawdopodobniej to była zwykła zielarka która znała sekret lasu i chroniła miasto przed atakami. Nie zdążyła nikomu powiedzieć?
- Nagle zachorowała i zaniemogła. Biedaczka zgasła w ciągu trzech dni, bogowie miejcie w opiece jej duszę. To było niecały rok temu. Mówisz że musimy kogoś wyznaczyć do tej funkcji? Niechże tak będzie. Całe miasto jest winne ci przysługę, dziewczyno, zapamiętaj. Uratowałaś nam życia. - postawił przed nią kubek ciepłego naparu z ziół. - pomoże ci się przespać jakiś czas. Zmykaj, wyglądasz okropnie – uśmiechnął się do niej. Nieśmiało odwzajemniła uśmiech, jakby na próbę, ucząc się emocji od nowa. Wypiła zawartość kubka i ruszyła z powrotem do małego pokoiku, który dzieliła z Kastorem. Położyła się koło niego i zasnęła.


Spoiler:

Gdy czasem ci się nudzi
Powkurzaj kilku ludzi
Poćwiartuj na kawałeczki
Jak dziecko zabaweczki
A gdy już krwią nabrudzisz
Nie będzie ci się nudzić
Posprzątać musisz burdel
Nakryli cię...
O kurde....

Spoiler:


"[...]Miecz w brzuchu to kłopotliwa rzecz - nie boli tak na prawdę, w każdym razie nie bardzo, ale jest lodowaty jak cholera; promieniujące z niego zimno zalewa całe ciało i odbiera siłę nogom, zupełnie jak wtedy, kiedy mózg ci zamarza od gryzienia kostki lodu, tylko że czujesz to wszędzie. No i czujesz, jak ostrze prześlizguje się w tobie, tnąc wnętrzności. Szczerze mówiąc, cała ta sytuacja jest do bani, skoro już chcecie znać moje zdanie.[...] "

Offline

 

#56 2018-08-03 13:00:03

Nekosia

Królowa psychopatów

Skąd: Uć
Zarejestrowany: 2013-09-30
Posty: 2912

Re: Tam, gdzie zaczynają się wątpliwości

To był wielki dzień. To był dzień jego ślubu. Miał dziś przysiąc dziewczynie którą pokochał gorącą miłością, że jej nigdy nie opuści. A ona miała przysiąc jemu.
    Ceremonia odbywała się w zamku Morgensternów, nic więc dziwnego, że obecna była jego siostra ze swoim mężem. Tak jak i niektórzy ludzie ze służby, ci którzy nie pracowali przy przyjęciu, ale nawet tamtych zaprosił. Byli dla niego jedynymi przyjaciółmi przez jakiś czas po śmierci rodziców i póki nie dorósł. Stał naprzeciwko Amelii a ich dłonie powiązano już czerwonym sznurem ze sobą, delikatnie, tak by nie ukrzywdzić delikatnej skóry panny młodej. Młoda kobieta emanowała radością.
    Były osoby przeciwne ich związkowi. Nie może przecież związać się z plebejuszką, nawet jeśli jest ona czystej krwi wampirzycą, a nie człowiekiem. Ale miał ich gdzieś. Kochał Amelię i tylko to się liczyło. Ten dzień był najszczęśliwszym dniem w jego życiu.
    Andrei Vogel miał robić za mistrza ceremonii. Był utalentowanym magiem i mężem jego siostry. Ona też wyszła za mąż z miłości, a nie obowiązku jak większość szlachciców. Vogel czcił Lilith niczym swoją boginię.
- Denerwujesz się. - powiedziała półgłosem Amelia tak, że tylko on usłyszał. Kastor przeczesał wolną dłonią czarne jak noc włosy.
- Troszeczkę. - Odpowiedział z lekkim uśmiechem. Dopiero gdy to powiedziała uświadomił sobie, że lekko się stresuje. To ważny dzień. Najważniejszy w jego życiu.
- Ja też trochę. Wiesz, nikt ode mnie nie przyszedł. Boją się waszej potężnej rodziny. Ale jestem pewna, że z czasem się przyzwyczają. Kastor? - na jej twarzy pojawił się lekki wyraz troski.
- Tak, Amelio? - zaskoczyła go lekko tym co powiedziała.
- Kocham cię. Nie chcę by ludzie myśleli, że wyszłam za ciebie dla majątku.
- Nie pomyślą. Mam pewien pomysł – puścił do niej oczko, a ona zachichotała jak dziewczynka.
    Ceremonia się rozpoczęła gdy Andrei do nich podszedł, a goście zajęli miejsca. Narzeczeni byli ubrani w proste stroje, czarne, tradycją wampirów. Prawe dłonie mieli powiązane czerwonym sznurem, tak by nie mogli się puścić.
- Możesz zaczynać, Kastor. - szepnął mag. Czarnowłosy przełknął ślinę. Dopiero teraz uświadomił sobie, że denerwuje się dużo bardziej niż trochę.
- Amelio Ilevyterin, przysięgam cię chronić przed złem tego świata, opiekować się tobą po kres moich dni, obiecuję ci wierność i wytrwałość... - zaciął się. Amelia patrzyła na niego i widać było, że powstrzymuje śmiech. Zaciął się! Zapomniał co ma dalej mówić. Patrzył się jej w oczy spięty. Jak mógł zapomnieć. Na jego twarzy malował się strach.
- Jeśli się rozmyśliłeś to powiedz – zaśmiał się Andrei, po czym najpierw Amelia parsknęła śmiechem prawie zginając się w pół, a za nią zaśmiał się tłum gości. Kastor też się zaśmiał. Nieco się rozluźnił. Ludzie przestawali się śmiać, a jego narzeczona otarła dyskretnie łzy śmiechu. Podjął przysięgę od nowa skracając ją nieco o zbędne górnolotne zwroty.
- Amelio, kocham cię ponad życie, przysięgam, że będę cię chronić po kres moich dni, obiecuję być wiernym i wytrwałym jako mąż i jako mężczyzna którego sobie upodobałaś spośród wszystkich.
- Kastorze Morgenstern. - Amelia była teraz poważna. - Jesteś jedynym mężczyzną na którego chcę patrzeć u swojego boku. Chcę budzić się obok ciebie każdego ranka, z tobą pracować, jeść i żyć. Przysięgam ci opiekę, w zdrowiu i chorobie, szczęściu i nieszczęściu, obiecuję wierność aż do śmierci i że nigdy przenigdy cię nie opuszczę. - uśmiechała się do niego patrząc mu w oczy.
    Lina zaczęła płonąć, ale nie parzyła dwójki młodych ludzi. Proch został uniesiony przez wiatr.
- Węzeł który was połączył będzie trwał w waszych sercach. Od dziś jesteście mężem i żoną. - Andrei szturchnął lekko Kastora. - Możesz pocałować pannę młodą. - uśmiechał się nieco perfidnie.
Amelia padła Kastorowi w ramiona, a on ją pocałował tuląc do siebie mocno. Był teraz najszczęśliwszym mężczyzną na świecie.

**


    Obudził się i zobaczył śpiącą obok niego Raissę. Ta noc była pełna koszmarów, ale ostatni sen był przyjemny. To rzeczywistość stała się poniekąd koszmarem. Utulił dziewczynkę do siebie i wrócił myślami do snu. Oboje złamali swoją przysięgę małżeńską. On jej nie ochronił, a ona go opuściła. Pamiętał, że chciał do niej dołączyć, ale nie potrafił zdobyć się na samobójstwo. Może to i lepiej. Bez niego nie wiadomo co stałoby się z tym drobnym stworzeniem, które teraz spało w jego ramionach wycieńczone nocą. Było późne południe. Kastora nadal bolała głowa. Nie pamiętał od czego. Ale to miasto nie było w porządku. Raissa spała spokojnie, nie tak jak przez ostatnie dni. Ciągle nawiedzały ją koszmary. A to jej brat, a to potwory które stworzył. Raz mówiła że śniło jej się, jak idzie labiryntem laboratorium a w jednym z pomieszczeń widzi na podłodze zamiast zmasakrowanych zwłok Feinreia jego ciało. To był najgorszy koszmar według niej. Ale teraz spała spokojnie. Postanowił nie wstawać, żeby jej nie budzić, może też przejdzie mu ból głowy. Powoli z powrotem zapadł w drzemkę.

**


    Był środek nocy. Karczmarza coś wybiło ze snu. Wstał i zszedł na dół, chwytając po drodze ciężki nóż do porcjowania mięsa. Obszedł całą karczmę w poszukiwaniu przyczyny jego pobudki. Gdy wrócił z powrotem do łóżka uświadomił sobie czemu nie śpi. Było cicho. Cienie nie przybyły już tej nocy.

**


    Późnym rankiem obudził ich karczmarz, zmartwiony tym, że nie wyszli do tej pory. Raissa siedziała na brzegu łóżka i czesała włosy. Była nadal ubrana w to samo ubranie, tak samo uwalone ziemią po wczorajszej wyprawie w nocy do lasu. Musiała w nim spać. Kastor jeszcze się nie obudził.
- Panienko, wszystko w porządku?
- Tak. Czy możemy zamówić coś na śniadanie?
- Jak najbardziej, powiedzmy, że na koszt firmy. Będzie czekało na dole. - wyszedł zamykając za sobą drzwi.
    Raissa delikatnie potrząsnęła ramieniem śpiącego mężczyzny.
- Kastor, obudź się. Słyszysz mnie? Obudź się już, proszę cię. - mówiła coraz głośniej. Przejmowała się teraz tylko nim.

**


    Biegł trzymając w ręku książkę. Uchylił się przed strzałą, a potem rzucił w bok i uniknął ciśniętej błyskawicy. Za nim podążało dwóch chłopaków w jego wieku. Jeden dość dobrze zbudowany długowłosy blondyn o spiczastych uszach, który teraz zarzucił łuk na plecy i przeskoczył kłodę i drugi, chudy blondyn o krótkawych włosach. To on cisnął błyskawicę. Kastor natychmiast pozbierał się z ziemi i rzucił do ucieczki. Płaszcze powiewały za nimi gdy biegli, aż czarnowłosy nie zniknął im z oczu na chwilę. Krótkowłosy chłopak dostał już zadyszki i zatrzymał się opierając o drzewo i charcząc. Elf pobiegł dalej ledwie odbijając się stopami od ziemi. Zobaczył zielony płaszcz gonionego chłopaka kawałek dalej. Wymierzył z łuku, a strzała przeszyła cel nieco wyżej niż zamierzał, trafiła postać na wysokości biodra, w sam środek, tam gdzie powinien znajdować się kręgosłup. Przyspieszył, ale na jego twarzy malował się strach.
- Kastor, przepra.... - urwał gdy zobaczył co się stało. To był tylko płaszcz rozpięty na gałęzi drzewa. Powinien był się domyśleć. Rzucił się dalej w pogoń po śladach butów chłopaka.
    Kastor tymczasem schodził z księgą w zębach po klifie, na dół. Jeden fałszywy ruch i spadnie 30 metrów w dół prosto na kamienistą plażę. Zostawił fałszywy trop, więc Raiarenkis pobiegł omijając zejście na klif. W połowie drogi na dół była półka skalna, na której mógł odpocząć jakiś czas. Szkoda mu było tylko płaszcza, miał nadzieję, że Armin go zabierze, i że Raikis nie zniszczył go strzałami za bardzo. Ani że mag nie puści go czasem z dymem. 
    Dotarł do półki skalnej i otarł grzbiet książki ze swojej śliny o koszulę. Widać było na nim odciśnięte zęby. Widocznie denerwował się klifem bardziej niż był w stanie przyznać przed samym sobą. Postanowił sobie poczytać w ramach przerwy od schodzenia. Drżały mu mięśnie nóg. Książka którą porwał była pamiętnikiem jego przyjaciela, Armina. Maga który go gonił. Raikis oczywiście przyłączył się do pościgu za Kastorem.
    Czarnowłosy mieszaniec był jednak sprytniejszy niż mag i książę elfów razem wzięci. Armin ostatnio nic im nie mówił, czego chłopak nie potrafił uszanować. Jego problemy były ich problemami, jeśli takowe miał. A na to wyglądało. Zaczął czytać.
    ...Kaszel zaczął mi dokuczać coraz bardziej, szybciej też się męczę. Nie potrafię nadążyć już za Kasem ani za Raikisem. Ojciec mówi że to nic poważnego, drobna choroba której będzie można się szybko pozbyć gdy chłopaki wyjadą. Ale głęboko w środku czuję że coś jest bardzo nie tak. Po prostu to wiem.
    To był ostatni wpis. Przeskoczył do poprzednich. Armin pisał o jakiejś dziewczynie, która była ostatnio u nich na przyjęciu. Pięknie grała na pianinie, rozpływał się nad jej urodą i delikatnymi dłońmi. Kastor się zaśmiał krótko. Typowe. Armin był strasznie wrażliwy, najwrażliwszy z ich trójki. Za tydzień mieli dotrzeć do nich Alain i Drais. W piątkę już nie będzie tak nudno żeby musiał kraść pamiętnik Armina. Schował dziennik za pasek tak by ten mu się nie wysunął i zaczął schodzić po klifie powoli i ostrożnie.


Spoiler:

Gdy czasem ci się nudzi
Powkurzaj kilku ludzi
Poćwiartuj na kawałeczki
Jak dziecko zabaweczki
A gdy już krwią nabrudzisz
Nie będzie ci się nudzić
Posprzątać musisz burdel
Nakryli cię...
O kurde....

Spoiler:


"[...]Miecz w brzuchu to kłopotliwa rzecz - nie boli tak na prawdę, w każdym razie nie bardzo, ale jest lodowaty jak cholera; promieniujące z niego zimno zalewa całe ciało i odbiera siłę nogom, zupełnie jak wtedy, kiedy mózg ci zamarza od gryzienia kostki lodu, tylko że czujesz to wszędzie. No i czujesz, jak ostrze prześlizguje się w tobie, tnąc wnętrzności. Szczerze mówiąc, cała ta sytuacja jest do bani, skoro już chcecie znać moje zdanie.[...] "

Offline

 

#57 2018-08-03 13:01:06

Nekosia

Królowa psychopatów

Skąd: Uć
Zarejestrowany: 2013-09-30
Posty: 2912

Re: Tam, gdzie zaczynają się wątpliwości

Kastor poczuł jak ktoś szarpie go za ramię. Po chwili do jego świadomości dotarł głos Raissy. Przetał twarz dłonią.
- cho sye dzieje? - mruknął. - Rhaissa? - Zmrużył oczy. Raziło go słońce. Jeszcze chwilę temu miał znów jedenaście lat i spędzał wakacje w zamku Carigellów wraz ze swoimi przyjaciółmi. Średnio pamiętał co się teraz dookoła niego działo. Jak się tu znalazł?
- och nareszcie się obudziłeś! - uśmiechnęła się szeroko. - mam ci tyle do powiedzenia.
- co się działo?
- a co pamiętasz ostatnie?
- szedłem po konie... - powiedział niepewnie. Raissa zaczęła mu dokładnie opowiadać co się działo. Widział obojętność z jaką mówiła o wszystkim, szczególnie o wyzbyciu się wspomnień. Pamiętał w jakim stanie była po śmierci brata, a teraz jej to nie obeszło. Moc Ikke była niesamowita.
- będę musiał z nimi porozmawiać. Choć przez chwilę. To co mi powiedziałaś było niesamowite. Ja...
- też chciałbyś się pozbyć wspomnień po dobroci? - spuściła wzrok.
- ja... Skąd wiedziałaś?
- może to źle, ale lżej jest gdy myśle o śmierci Feia, o tym co mi zrobił i nic nie czuję. Wszystko pamiętam, ale jest mi to obojętne.
- Ikke poniekąd ci pomogły, księżniczko. Może pomogą i mnie. - wstał, ogarnął się i zeszli razem na śniadanie.
- Nie chcesz mi chyba powiedzieć że do nich pójdziesz? - Raissa wydawała się przestraszona. Wspomnienie Ogromnych białych jak księżyc oczu nie powinno budzić w niej emocji. Ale jednak.
- Posłuchaj, maleńka...- urwał. Właściwie nie wiedział co chce jej powiedzieć. Oto pojawiła się okazja by zrzucił z siebie brzemię wspomnień i cierpienia i ot tak zechciał ją wykorzystać. Było to podłe i samolubne z jego strony ale miał już dość życia przeszłością. Nie powinien się tak często oglądać za siebie. Po chwili ciszy podjął dalej gdy usiedli przy stole. - Przeżyłem gorsze cierpienia niż ty. Nie chcę się już bać i smucić. - pokręcił głową. - a poza tym, gdy oddam swoje wspomnienia ludzie z tego miasta będą mieć więcej czasu by znaleźć zastępstwo dla swojej czarownicy. Ja tu widzę same plusy, maleńka. - zaczął jeść. Był piekielnie głodny od wczoraj.
- Kastor, ale oni są istotami bardzo starymi. Wy... wydaje mi się że są dużo sprytniejsze niż myślimy.
- Tak to już bywa, ale raczej nie są starsze niż smoki, prawda, księżniczko? Z resztą, już wiemy że dotrzymują słowa, więc są godne zaufania, prawda?
- Kastor... Tobie padło na mózg, jednak ci zrobiły krzywdę. - kręciła głową z niedowierzaniem. Jak mógł być tak naiwny? Mężczyzna patrzył się na nią i westchnął ciężko po chwili.
- Masz rację od początku do końca. Ale spróbuj mnie zrozumieć. Mam okazję pozbyć się wpływu wszelkiego zła jakie mnie spotkało. A spotkało mnie go o wiele więcej niż ciebie. Jestem w tym momencie egoistą, ale na bogów, Raisso, jeśli mam okazję pozbyć się bólu po stracie Amelii i Sanyi chcę to zrobić. Minęło tak wiele lat, a nadal czuję jakby odeszły niedawno. To mnie przytłacza. Ty mimo że niedawno przeżyłaś ponownie stratę brata to miałaś szansę pozbyć się smutku, mimo iż nie do końca z własnej woli. Ale jest lepiej, prawda? Już nie budzisz się z krzykiem.
Miał rację. Dziewczynka milczała. Sama wyzbyła się uczuć jakie niosły ze sobą wspomnienia. Czemu miałaby nie pozwolić na to i Kastorowi. On będzie miał wybór, które wspomnienia chce oddać, a które zachować. To dużo rozsądniejsze niż to co zrobiła ona. I miał rację, Ikke dotrzymują danego słowa.
- Niech ci będzie. Mam cię tam zaprowadzić? Iść z tobą?
- Byłbym wdzięczny. - kiwnął głową.
- Zatem ustalone, wyjdziemy wieczorem. - zabrała się do jedzenia.
Chwilę po tym jak skończyli rozmowę przy ich stole stał karczmarz.
- Rada Miasta zbierze się za dwie godziny, Raisso, byliby wdzięczni gdybyś zechciała im powiedzieć jak postępować w sprawie Cieni. Będziesz tam bardzo mile widzianym gościem i wręcz prosili mnie żebym cię nakłonił do przyjścia tam. Potrzebują cię.
Dziewczynka spojrzała na czarnowłosego. Ten wzruszył ramionami.
- Jak chcesz. Masz dość swojego rozumu by zdecydować.
- A pójdziesz ze mną? - spojrzała na karczmarza. - Kastor też może iść?
- Raczej tak, jako twój opiekun, nie powinni robić problemów.
Kastor kiwnął głową.
- Pójdę, nie martw się, mała.
- Zatem za dwie godziny? Tak?
Karczmarz potwierdził to i ruszył na zaplecze.
- Odeślę posłańca z powrotem do ratusza. - zniknął za ciężką zasłoną.

**


    Trzy godziny później siedzieli w ratuszu przy długim prostokątnym stole, razem z burmistrzem, jednym z tutejszych kupców, który reprezentował resztę pomniejszych, miejscowym doktorem i karczmarzem, a także jakąś kobietą. Ci teraz krzyczeli na siebie wszyscy, po tym jak Raissa przekazała im co wie na temat Ikke. Dziewczyna siedziała opierając czoło o stół i nakrywając uszy dłońmi. Końcówka jej ogona podrygiwała wściekle. Kastor siedział skrzyżowawszy ręce na piersi i czekał. Karczmarz próbował uspokoić swoich współmieszkańców.
    Jednym płynnym ruchem Raissa wskoczyła na stół wrzeszcząc na nich, że mają się zamknąć. Wszyscy dorośli ucichli bardziej jednak z zaskoczenia niż rzeczywiście wysłuchawszy polecenia. Dziewczyna stała na stole obok dzbana z wodą i kilkoma szklankami i podjęła nie czekając aż znów zaczną się kłócić.
- Macie wyznaczyć jedną osobę, która będzie oddawała im wspomnienia, nie obchodzi ich kto to będzie, ma tylko regularnie tam chodzić i spełniać warunek, możecie wyznaczać do tego po kolei wszystkich mieszkańców, jeśli nikt nie zgłosi się ochotnika, na wszystkich bogów! - zeskoczyła ze stołu. Ogon nadal jej drgał. To trwało za długo. Stanowczo za długo się naradzali, za długo debatowali. Za bardzo krzyczeli na siebie bez ładu i składu. Rada Miasta bez słowa patrzyła się na dziewczynkę, która właśnie się na nich darła.
- Burmistrzu, ma pan spis obywateli. Jutro w południe zorganizujemy na głównym rynku obwieszczenie, jeśli nikt się nie zgłosi wybierzemy ludzi po kolei. - Kobieta usiadła i poprawiła rękawiczki na dłoniach. - dziewczynka ma rację, a my zachowujemy się jak banda małych dzieci, a nawet gorzej.
- Zatem zebranie uważam za zakończone. - powiedział burmistrz.
    Kastor i Raissa wyszli wreszcie z budynku ratusza.
- Nienawidzę takich narad, tego wszystkiego. To okropnie nudne.
- Też tego nie lubię, ale taki już jest świat. Na razie jesteś mała, wszystko przed tobą – uśmiechnął się idąc ulicą z przymkniętymi oczami i twarzą grzejącą się w słońcu. Ręce trzymał w kieszeniach.
- Mam nadzieję, że nie będę musiała brać udziału w czymś takim. - kopnęła kamień.
- Spokojnie, maleńka. Takie rzeczy tylko w dużych skupiskach ludzi. Ministrowie, Rady, Królowie, Dwory. To dla większości nudne, choć intrygi potrafią być bardziej męczące, niż potyczki w wojsku.
- Nuuuuudaaaa. - powiedziała przeciągając się. - ale chociaż dobrze, że to załatwią. Kto wie co by się z tego zrobiło później... - przypomniała sobie nieprzytomnego Kastora i pokręciła głową jakby chciała odpędzić ten obraz. - chodźmy coś zjeść. Może połazimy po rynku?
- do wieczora mamy czas. - odpowiedział mężczyzna. Ciągle zastanawiał się nad tym czy rzeczywiście powinien oddać wspomnienia.


Spoiler:

Gdy czasem ci się nudzi
Powkurzaj kilku ludzi
Poćwiartuj na kawałeczki
Jak dziecko zabaweczki
A gdy już krwią nabrudzisz
Nie będzie ci się nudzić
Posprzątać musisz burdel
Nakryli cię...
O kurde....

Spoiler:


"[...]Miecz w brzuchu to kłopotliwa rzecz - nie boli tak na prawdę, w każdym razie nie bardzo, ale jest lodowaty jak cholera; promieniujące z niego zimno zalewa całe ciało i odbiera siłę nogom, zupełnie jak wtedy, kiedy mózg ci zamarza od gryzienia kostki lodu, tylko że czujesz to wszędzie. No i czujesz, jak ostrze prześlizguje się w tobie, tnąc wnętrzności. Szczerze mówiąc, cała ta sytuacja jest do bani, skoro już chcecie znać moje zdanie.[...] "

Offline

 

#58 2018-08-03 13:05:44

Nekosia

Królowa psychopatów

Skąd: Uć
Zarejestrowany: 2013-09-30
Posty: 2912

Re: Tam, gdzie zaczynają się wątpliwości

Wyszli z miasta do lasu gdy tylko zaczęło szarzeć. Kastor był spięty jak nigdy, choć usilnie starał się to zamaskować, to jednak Raissa czuła jego poddenerwowanie.
- może zawrócimy? Masz jeszcze czas się wycofać.
Pokręcił głową.
- nie ma sensu uciekać, maleńka. Zdecydowałem i się nie wycofam. Nie wybaczyłbym tego sobie później.
Szli spacerowym krokiem rozmawiając. Nie spieszyło im się, ale też nie zwlekali zbędnie. Słyszeli od czasu do czasu zwierzęta, co było znakiem tego, że Cienie są spokojne, bowiem zwierzęta zawsze uciekały jako pierwsze, gdy tylko coś wyczuły.
    Gdy słońce całkiem zaszło znaleźli się przed jamą, do której wpadła poprzednio kotołaczka. Na kamieniu przed nią siedział mały kot, a przynajmniej tak mogło się wydawać.. Drobny Ikke przybrał postać kota i stał na straży. Gdy podeszli bliżej widzieli różnicę. Kot wyglądał jakby jego futro lekko dymiło, a było czarne jak najgłębsza ciemność, zdawało się pochłaniać całe światło z najbliższej okolicy. Stworek miał wielkie białe wyłupiaste oczy, a gdy nadeszli wyszczerzył kły jakby w uśmiechu, a w ich głowach rozległy się szepty.
- A więc nadchodzą ci, którzy odeszli. Czegóż żądacie? Wy ludzie zawsze czegoś żądacie. Nie umiecie prosić. - położył się na kamieniu, a końcówka jego ogona zwisała ku ziemi i lekko drgała na boki.
- chciałbym oddać wam wspomnienia. Ale nie wszystkie. Tylko wybrane. Po dobroci. To przemyślane z korzyścią głównie dla was. - wydusił z siebie mężczyzna. Stworzenie sprawiało, że się denerwował jeszcze bardziej.
Kot przekręcił głowę na bok i usłyszeli cichy zwielokrotniony chichot.
- wy ludzie jesteście tak przewidywalni! Wspaniale zatem. Zapraszam na dół. Tam dokona się dzieło. - zeskoczył z kamienia i ruszył na dół rozpływając się w ciemnościach. Kastor westchnął i ruszył za nim. Parę metrów udało mu się schodzić, ale później było już zbyt stromo i zjechał na sam dół zaczepiając o korzenie. Wylądował w ciemnej jamie uderzając kolanami i dłońmi w miękką ziemię. Raissa została na górze.
Jamę rozświetliły oczy kota strażnika, a zaraz po nim ogromne błyszczące ślepia głównego Stwora, wielkie jak pokrywy od kotłów.
- Znów się spotykamy Pamiętam smak twych wspomnień. Ból, żal, wściekłość. Nie jest to moje ulubione danie, lecz lepsze takie niż głód, jak dotąd. Nie lubimy się ukazywać. Wydaje ci się człowieku, że ten układ jest na korzyść obu stron. Nic bardziej mylnego. Bo to, że oddasz nam swój ból nic nie zmieni w twoim marnym żywocie. Nadal będziesz taki sam. Z czasem ból może wrócić, a ty, zamiast przejść przez wydarzenia, pielęgnujesz w sobie cierpienie jakie ci sprawili inni ludzie. Zaprowadzi cię to w to samo miejsce, do tego samego stanu. Czy nadal jesteś pewien tego, co chcesz zrobić? Pozwalamy ci się wycofać. - obnażył kły długości ramienia dorosłego człowieka. - Decyduj.
    Kastor wziął głęboki oddech siadając. Stworzenie miało rację. Pielęgnował w sobie ból i cierpienie przez co nie potrafił przeżyć żałoby. Uciekał od problemu zamiast stawić mu czoła, ciągnęło się to za nim już tyle lat. Obiecał sobie że teraz się to zmieni. Od dziś dość uciekania. Raissa miała więcej rozumu od niego. Małe dziecko.
- Jestem zdecydowany. Oddam wam większość wspomnień, tylko chcę wybrać które.
- To, że zachowasz jakieś wspomnienie może sprawić, że zmieni ono swój odcień, z radosnego na wypełnione smutkiem, z neutralnego na bolesne. Możemy wymazać albo wszystkie uczucia dotyczące osób i wydarzeń, albo doprowadzić cię do szału pozwalając ci wybierać. Nie ma innej drogi, dziecię Katny. - Cień schował kły.
- Zatem dobrze, wymażcie wszystkie wspomnienia związane z wojną, z moją żoną i córką. - Zamknął oczy, gdy załamał mu się głos przy odpowiedzi. Nie był w stanie patrzeć na tą bestię, budziła w nim najbardziej pierwotną chęć ucieczki.
- Postanowione. Postanowił, więc będzie zrobione.
    Cienie objęły Kastora i odebrały wszystkie uczucia, które dotyczyły największej traumy mężczyzny. Nie było to ani trochę bolesne, a im więcej odbierały tym mniejszy Kastor czuł żal. Sprawiły, że nic go już nie przytłaczało, było teraz dużo łatwiej się uśmiechnąć.

**


    Raissa czekała przed jamą siedząc na ziemi. Martwiła się o Kastora, ale obiecała sobie nie panikować. Przecież ona udała się tutaj w środku nocy, gdy Ikke zagrażały każdemu dookoła. Po paru minutach od zejścia mężczyzny do leża Cieni nagle pojawił się tuż przed kociouchą. Odetchnął głęboko i otworzył oczy wstając z kolan i przysiadając na piętach.
- Udało się. - Uśmiechnął się. - O bogowie, udało się... - wstał z kolan i podszedł do dziewczynki. - Chodź, wracamy. Pójdziemy się wyspać, a jutro rano ruszymy dalej. Co ty na to?
- Podoba mi się ten pomysł. Wracamy teraz na zimę do zamku? Do Lilith?
- Tak, wydaje mi się że tak. Nie ma sensu gonić. Wyślę list do Armina, powinien zrozumieć. Będzie też pewnie ciekawy tego co się działo tutaj. Tak, mała, wracamy do domu. - po raz pierwszy odkąd się ożenił nazwał zamek Morgenstern swoim domem. Gdy to powiedział poczuł się nieswojo i niespokojnie, ale odgonił przeczucia. Najwyższy czas zostawić przeszłość tam gdzie jej miejsce – za sobą.

**


    W mieście spędzili jeszcze tą noc, a następnym rankiem spakowali się i ruszyli. Wdzięczność mieszkańców uzupełniła ich zapasy i wypełniła ich sakiewki, do tego stopnia, że dostali nowego konia, by mógł nieść ich rzeczy. Kastor był negatywnie nastawiony do tego, ale Raissa się uparła, że skoro już tyle dla nich zrobili to mogą pozwolić im okazać wdzięczność. Mężczyznę martwiło tylko to, że będą łakomym kąskiem dla bandytów, ponieważ nie wyglądali na biedaków, a dziewczynka i mężczyzna mają marne szanse przy ataku grupy bandytów.
    Pomimo tego przez całą drogę traktem krótkim, aż do stolicy nie spotkało ich nic złego. Noce spędzali w przydrożnych karczmach słuchając czasem spotykanych ministreli albo dziadów bajarzy. Na trakcie Kastor odświeżał Raissie wiedzę, bo dawno niczego nowego jej nie uczył, gdyż ich życie obfitowało w niespodzianki, zatrzymywali się również na treningi, tak by dziewczyna mogła nadal rozwijać swoje umiejętności walki. Gdy dotarli do stolicy było późne lato. Kastor wynajął pokój w karczmie na tydzień. Mieli prawo odpocząć w miejscu po takiej drodze. Raissa zaczęła żartować, że niedługo przyrośnie do grzbietu konia i zostanie pierwszym centaurem z kocimi uszami.
    Cały tydzień spędzili na zwiedzaniu miejskich ulic, budynków, rynku i wszystkiego co się dało. Za pomocą pieniędzy od mieszkańców Gerdim Kastor wkupił sobie i Raissie wejście do strefy elit, tak że mogli obejrzeć pałac i ogrody z bliska. Od ulic bogatej dzielnicy ogród był oddzielony kutym zdobionym ogrodzeniem, wzdłuż którego stali strażnicy. Kotołaczka widziała w oddali dwóch chłopców bawiących się na kucach w rycerzy. Domyśliła się, że to synowie króla, bo poza jego rodziną nikt nie miał wstępu do ogrodu, prócz ogrodników, ale tych nigdzie nie widziała.


Spoiler:

Gdy czasem ci się nudzi
Powkurzaj kilku ludzi
Poćwiartuj na kawałeczki
Jak dziecko zabaweczki
A gdy już krwią nabrudzisz
Nie będzie ci się nudzić
Posprzątać musisz burdel
Nakryli cię...
O kurde....

Spoiler:


"[...]Miecz w brzuchu to kłopotliwa rzecz - nie boli tak na prawdę, w każdym razie nie bardzo, ale jest lodowaty jak cholera; promieniujące z niego zimno zalewa całe ciało i odbiera siłę nogom, zupełnie jak wtedy, kiedy mózg ci zamarza od gryzienia kostki lodu, tylko że czujesz to wszędzie. No i czujesz, jak ostrze prześlizguje się w tobie, tnąc wnętrzności. Szczerze mówiąc, cała ta sytuacja jest do bani, skoro już chcecie znać moje zdanie.[...] "

Offline

 

#59 2018-08-03 13:07:06

Nekosia

Królowa psychopatów

Skąd: Uć
Zarejestrowany: 2013-09-30
Posty: 2912

Re: Tam, gdzie zaczynają się wątpliwości

Po upływie tego tygodnia ruszyli niespiesznie dalej. Dziewczyna nakupowała różnych rzeczy dla swoich najbliższych w zamku tak, że podarowany koń ledwie człapał za ich końmi. W Wareir wymienili go na młodszego i lepszego, dopłacając. Kastor uznał, że będzie to idealny prezent dla Werego, który hodował konie w wiosce przy zamku. Im trzeci koń na stałe nie był potrzebny.
    Gdy dotarli wreszcie do zamku Morgensternów była późna jesień. Lilith bardzo się ucieszyła, że przybyli. Na zimę do zamku mają wrócić bliźniacy, Eve miesiąc temu wyjechała do jednej z dam na wychowanie. Lilith zwierzała się bratu podczas jednego z obiadów.
- Nie mogłam sobie z nią dać rady. Nie wiem czemu się tak zachowywała. Była bardzo zarozumiała, bezczelna i okrutna. Może gdy wróci na zimę do domu to do tego czasu zrozumie swój błąd. - mimo tego, że mówiła o tym spokojnie w jej oczach widać było, że tęskni za córką mimo, że ta ją zawiodła. - Kastor, nie mam pojęcia po kim ona taka jest. Żadne z moich wychowanków nie jest tak okrutne jak to dziecko, a ona jest przecież krwią z krwi mojej i Andreia.
- Eve od zawsze była inna, Lil. Za bardzo ją rozpuściłaś i to było tego powodem. Za dużo dworskiej etykiety, za mało przebywania z ludźmi niższego stanu, moja droga siostro. Brakowało jej ojca, który wziął by to dziewczę w ryzy.
- Przecież byłeś w zamku... - mężczyzna przerwał jej nim dokończyła.
- W zamku bywałem tylko na zimę i to nie na każdą. Nie jest też moją córką, nie ja będę wychowywał twoje dzieci, Lil. Z Eve musisz sobie poradzić sama, wątpię by wysłanie jej do Lady Vileir dało cokolwiek poza tym, że Eve zaprzyjaźni się z kilkoma wysoko urodzonymi damami i dalej będzie obrastała w pańskie piórka. Musisz nauczyć tą dziewczynę prawdziwej pracy, a nie tylko gry, śpiewu i haftowania. Przyucz ją na nauczycielkę, niech ci pomaga. To powinno zmienić nieco jej patrzenie na świat.
    Po obiedzie udał się do biblioteki, zastanawiając się czemu jego siostra sama nie zajęła się Eve. Przecież wychowała dziesiątki dzieciaków na wspaniałych ludzi. Dlaczego jej własne dziecko jest inne? Może to wina tego, że jej matka chciała pomóc każdemu dziecku, zaniedbała przez to swoją własną rodzoną córkę? Obiecał sobie że porozmawia z Eve gdy tylko ta wróci na zimę do domu.
    Raissa bawiła się z dzieciakami, chodziła do wsi pomagała ludziom i widać było, że sprawia jej to przyjemność. Póki bliźniacy nie wrócili nic jej nie ciągnęło do przebywania w zamku, póki było dostatecznie ciepło dzieci siedziały na ogrodzie, poza czasem gdzie miały zajęcia. Raissa już nie brała w nich udziału, wiedziała zdecydowaną większość tego, czego uczyła tam Lilith z pomocnicami i reszta ją nudziła. Często przebywała w stajniach Werego i pomagała mu przy koniach. Łapała się każdej roboty, byle tylko nie była nudna. Często przesiadywała w kuźni kowalskiej i przyglądała się jak Petro kuje podkowy, narzędzia i inne rzeczy. Umiał również przygotowywać wspaniałą broń, lecz nie była potrzebna, w porównaniu do narzędzi. Było już po żniwach, w rogu w skrzyni leżały pogięte kosy, sierpy, grabie i podkowy na przekucie bądź naprawę.
    Każdą kolację jadła z Kastorem i Lilith, a także innymi mieszkańcami zamku Morgensternów. Widziała, że jej opiekun odpoczywa od podróży, od tego co im się przydarzyło. Od spotkania Cieni minęło sporo czasu, a im dalej od tego, tym bardziej widać było, że Kastor zaczął czerpać radość z życia. Nie przejmował się niczym zbyt mocno. Ona też starała się gromadzić jak najwięcej dobrych wspomnień, cieszyła się pobytem w zamku. Lubiła mieszkańców najbliższej wsi, lubiła im pomagać i gawędzić z nimi, a oni lubili ją. Teraz tylko czekała, aż bliźniacy wrócą do zamku na zimę, tęskniła za nimi bardzo i za ich wygłupami.
    Gdy spadł pierwszy śnieg przestała tak często wychodzić i spędzała więcej czasu w bibliotece przy książkach. Nie mogła się doczekać powrotu chłopców i ostatnie kilka dni nie mogła znaleźć sobie nawet miejsca gdzie usiedziałaby parę minut spokojnie.


Spoiler:

Gdy czasem ci się nudzi
Powkurzaj kilku ludzi
Poćwiartuj na kawałeczki
Jak dziecko zabaweczki
A gdy już krwią nabrudzisz
Nie będzie ci się nudzić
Posprzątać musisz burdel
Nakryli cię...
O kurde....

Spoiler:


"[...]Miecz w brzuchu to kłopotliwa rzecz - nie boli tak na prawdę, w każdym razie nie bardzo, ale jest lodowaty jak cholera; promieniujące z niego zimno zalewa całe ciało i odbiera siłę nogom, zupełnie jak wtedy, kiedy mózg ci zamarza od gryzienia kostki lodu, tylko że czujesz to wszędzie. No i czujesz, jak ostrze prześlizguje się w tobie, tnąc wnętrzności. Szczerze mówiąc, cała ta sytuacja jest do bani, skoro już chcecie znać moje zdanie.[...] "

Offline

 

#60 2018-08-03 13:08:23

Nekosia

Królowa psychopatów

Skąd: Uć
Zarejestrowany: 2013-09-30
Posty: 2912

Re: Tam, gdzie zaczynają się wątpliwości

Uczucie opuściło Fabiena po upływie dwóch nocy, dopiero koło południa. Wtedy też znalazł Alaina, bo do tej pory nie był w stanie skupić się na niczym i tylko słaniał się z kąta w kąt jak nawiedzony.
- Już jest normalnie... - zaczął, a mag przerwał przygotowywanie ziół i gdzieś poszedł dając znać chłopakowi by poszedł za nim. Weszli do pokoju Alaina a ten wyciągnął mapę, talerz z lekkim wgłębieniem i nalał tam wody.
- Nauczę cię jednego z trudniejszych zaklęć śledzących, wykonuj moje polecenia po kolei. Najpierw musisz położyć jedną dłoń na mapie, najlepiej lewą, a prawą dotykaj talerza, ale tak by nie zmącić wody. Teraz musisz się bardzo skupić i przywołać obraz tych osób, bądź osoby które chcesz śledzić. Łatwiej skupić się na jednej. Na początku poczujesz że wiesz gdzie są, potem na wodzie pojawi się obraz obserwatora. - chłopak wykonywał wszystko zgodnie z instrukcjami. Teraz tylko był zdenerwowany. Skupił się na Raissie. Przez pierwsze trzy minuty nic się nie działo. Potem w jego umyśle pojawiła się nazwa jakiegoś miasteczka, a następnie na wodzie w talerzyku zamajaczył lekko rozmazany obraz który ukazywał blond kotołaczkę na koniu i Kastora jadącego obok niej. Wyglądali na całych i zdrowych, rozmawiali o czymś. Fabien poczuł ogromną ulgę, a wtedy obraz się rozmył. - Bardzo dobrze. Nie spodziewałem się że uda ci się tak szybko. Ale widziałeś, są cali i zdrowi. Wyszli bez szwanku z tego co im groziło. Jak się czujesz? - przyglądał się uważnie swojemu uczniowi.
- Dobrze. Teraz o wiele lepiej. - zdjął dłonie ze stolika.
- A magicznie? Żadnego osłabienia, zawrotów głowy, niczego? - Chłopak chwilę się zastanawiał po czym zaprzeczył – W takim razie świetnie. Masz zadatki, Fabien, na świetnego maga. Może nawet będziesz lepszy niż twój ojciec. On pierwszy raz jak uczył się tego zaklęcia to zemdlał z przeciążenia.
- A ty? - zapytał wyraźnie zadowolony z pochwały.
- A mnie udało się dopiero za drugim razem, ale nie zemdlałem. - uśmiechnął się. - mam też dla ciebie wiadomość. Jak snułeś się po otoczeniu to otrzymałem odpowiedź. W połowie żniw przybędzie nasz zastępca, a potem będziemy mogli wyruszyć na zimę do waszego zamku, jak obiecaliśmy twojemu wujowi. A na wiosnę zabiorę cię do elfów. Nigdzie nie ma lepszych uzdrowicieli niż wśród nich. No, może jeszcze niektóre krasnoludy, ale to na razie za wysoki poziom dla ciebie, a ja nie miałem dawno z nimi kontaktu. A teraz skoro wszystko wróciło do normy ruszaj do pracy. Masz zaległości, młody – pogonił chłopaka śmiejąc się i sam również wrócił do pracy.

**


    Damien przeskoczył na koniu ponad wąwozem i popędził jeszcze szybciej swoją klacz gdy tylko wylądowała. Wypadli na polanę, a chłopak uniósł się w siodle wyciągając miecz i unosząc go w górę.
- Wolność! - krzyknął i zamachnął się na glinianu dzban zawieszony na cienkiej żerdzi. Rozbił się z brzękiem, po czym chłopak zbił kolejne dwa klucząc koniem w galopie po polanie. Znów zniknął w lesie chowając miecz. Znów pędził na przełaj. Tym razem wyciągnął łuk i puścił lejce wyciągając strzałę z kołczanu przy siodle. Miał tylko sekundę na strzał przy obecnej prędkości. Ale wolał chybić niż znów przybyć za późno na metę. Gdy końskie kopyta uderzyły o twardą drogę uniósł się w siodle i wypuścił strzałę. Przeszedł samego siebie, gdyż strzała utkwiła w samym środku pala który miał imitować przeciwnika. Znów zagłębił się w las i przeprawił się przez bród rzeki. Na końcu trasy siedział jego mistrz. Rycerz wstał i dosiadł konia.
- Znów tak długo? Miejmy nadzieję że przynajmniej zaliczyłeś wszystkie cele. - skomentował i ruszył spinając konia do galopu i zostawiając chłopaka i jego konia zdyszanych.
    Rudzielec zsiadł z konia i zaczął go wycierać wiązkami trawy, a także go napoił. Było mu piekielnie gorąco w zbroi którą jakiś czas temu dostał nim wyruszyli, ale nie ważył się jej ściągnąć. Zbyt bardzo cenił sobie nie tylko zbroję jako dar, ale też i nauki jakie dawał mu mistrz.
    Po kilkunastu minutach Drais wrócił.
- całkiem nieźle ci poszło. Możemy ruszać dalej, może zdążymy zająć jakieś miejsca w karczmie, jak na rycerzy przystało, a nie znów nocować na trakcie jak jakieś łachmyty albo kłusownicy. - nie zatrzymał się nawet tylko skierował od razu na trakt. Chłopak dogonił go w ciągu minuty, będąc zadowolonym z siebie jak nigdy. 'Całkiem nieźle' brzmiało mu w uszach dopóki nie dotarli do postoju.


Spoiler:

Gdy czasem ci się nudzi
Powkurzaj kilku ludzi
Poćwiartuj na kawałeczki
Jak dziecko zabaweczki
A gdy już krwią nabrudzisz
Nie będzie ci się nudzić
Posprzątać musisz burdel
Nakryli cię...
O kurde....

Spoiler:


"[...]Miecz w brzuchu to kłopotliwa rzecz - nie boli tak na prawdę, w każdym razie nie bardzo, ale jest lodowaty jak cholera; promieniujące z niego zimno zalewa całe ciało i odbiera siłę nogom, zupełnie jak wtedy, kiedy mózg ci zamarza od gryzienia kostki lodu, tylko że czujesz to wszędzie. No i czujesz, jak ostrze prześlizguje się w tobie, tnąc wnętrzności. Szczerze mówiąc, cała ta sytuacja jest do bani, skoro już chcecie znać moje zdanie.[...] "

Offline

 
  • Index
  •  » Dzieła
  •  » Tam, gdzie zaczynają się wątpliwości

Stopka forum

RSS
Powered by PunBB
© Copyright 2002–2008 PunBB
Polityka cookies - Wersja Lo-Fi


Darmowe Forum | Ciekawe Fora | Darmowe Fora
La Difference Guest House