Nekosia - 2014-09-23 21:36:22

Tak oto postanowiłam podzielić się z wami, moi drodzy przyjaciele, moim opowiadaniem fantasy. Będę wrzucała fragmenty, ponieważ rozdział pierwszy rozrośnie się na przeszło 10 stron, a raczej nikt nie lubi ścian tekstu.  Życzę miłej lektury.

Drogą pędził jakiś cień przy akompaniamencie końskich kopyt. Na ciemnobrązowej klaczy gnał zakapturzony mężczyzna. Koń był objuczony kilkoma torbami, tak jakby podróżny miał w nich cały swój niewielki dobytek. Pod czarnym, zakurzonym płaszczem wyraźnie rysował się kołczan i łuk. Mężczyzna gnał przed siebie z wzrokiem wbitym w małą smużkę dymu kilkadziesiąt kilometrów dalej. Zbliżał się już zmrok. Nagle ktoś wybiegł na środek drogi i rozłożył szeroko ręce próbując zatrzymać pędzącego konia. Podróżny spiął wierzchowca, który stanął dęba pół metra przed mężczyzną. Obcy wyglądał na typowego chłopa, który ubrany był w łatane lniane spodnie i koszulę, które swój lepszy czas miały dawno za sobą.
- Oszalałeś człowieku?! – odezwał się mężczyzna – Życie ci nie miłe? – jego głos był przyjemny, ale była w nim nuta wściekłości.
- Wybacz, panie. – chłop skłonił się przed nim. – Zmierzasz do miasta? Mnóstwo bandytów na trakcie. Zaraza panuje, wszystko zdycha, ludzie umierają, a zanim umrą, to plotą głupoty, krwią plują, kaszlą i jęczą z bólu.
- Nie straszna mi zaraza. – odpowiedział spokojnie patrząc z siodła na chłopa.
- Jak uważasz panie, ale radzę strzec się bandytów. Roi się ich wkoło miasta. Zaraza im nie straszna, ino czekają aż ludzi wyzdycha i obrabują co zostanie. – chłop machnął ręką ze smutkiem.
- Dziękuję za wiadomość. – mężczyzna ściągnął wodze, a koń, wyminąwszy chłopa ruszył wpierw powoli, by następnie przejść w galop. Czarna peleryna powiewała za mężczyzną, a kaptur spadł mu z głowy pod wpływem pędu odsłaniając przystojną twarz, czarne, lekko kręcone włosy za uszy i bystre zielone oczy, które zawzięcie były wpatrzone w teraz już kilka smug dymu. Im bardziej zbliżał się do celu, tym ciemniej się robiło. Z niewielkiej odległości dzielącej jeźdźca od jego celu można było spostrzec, że to miasto. Ale nie było to spokojne miasto, które pogrąża się we śnie, gdy zapada zmrok. Im bliżej się znajdował, tym dokładniej widział łunę pożaru nad miastem. Połowa zabudowań płonęła. Koń zadudnił kopytami o bruk biegnąc wśród podpalonych domostw. Poza dymem i żarem w powietrzu czuć było jeszcze zaduch choroby i śmierci. Jeździec chwilę zastanowił się co tutaj robi. Nie wiedział co, ale coś kazało mu tutaj pędzić na łeb na szyję i, w pewnym sensie, kierowało nim, odkąd tylko zobaczył małą smużkę na tle zachodzącego nieba. Koń zostawił w tyle płonącą część miasta. Wbiegł przez bramę wewnętrznych murów gdzie mieszkała zwykle szlachta. Tutaj domy już nie były tak łatwopalne, bo wzniesione zostały z kamienia, nie z drewna. Dodatkowo od pożogi oddzielał je mur strażniczy. Jeździec zwolnił. Rozglądał się uważnie dookoła, ponieważ pożar nie wzniecił się raczej sam. Nie tak ogromny. Widocznie bandyci, o których mówił tamten chłop, znudzili się czekaniem, a obrabowawszy mieszczan postanowili puścić z dymem chore miasto wycofując się do środkowego kręgu. Koń zaczął strzyc uszami. W jednej z ciemnych uliczek znikały jakieś postaci. Mężczyzna instynktownie napiął mięśnie gotując się do walki, ale bandyci, obłowiwszy się, nie chcieli ponieść strat i wycofali się. Panowała pozorna cisza, ponieważ z tyłu cały czas dochodziły odgłosy pożaru i walących się budynków. Ale były daleko, a podróżny zaczął je instynktownie traktować jako tło. Mógł wyłowić każdy pojedynczy dźwięk, który akurat był mu potrzebny. Nasłuchiwał tego co bliżej. Przeszedł go dreszcz, gdy usłyszał pisk dziecka jakieś dwa, trzy domy dalej.

Zbiorniki na szambo Debrzno BetonovĂŠ JĂ­mky Bakov nad Jizerou