Opowiadania RP

Opowiadania Roleplay - fantastyczne światy, fantastyczne postaci.


  • Index
  •  » Dzieła
  •  » Tam, gdzie zaczynają się wątpliwości

#1 2014-09-23 21:36:22

Nekosia

Królowa psychopatów

Skąd: Uć
Zarejestrowany: 2013-09-30
Posty: 2912

Tam, gdzie zaczynają się wątpliwości

Tak oto postanowiłam podzielić się z wami, moi drodzy przyjaciele, moim opowiadaniem fantasy. Będę wrzucała fragmenty, ponieważ rozdział pierwszy rozrośnie się na przeszło 10 stron, a raczej nikt nie lubi ścian tekstu.  Życzę miłej lektury.

Drogą pędził jakiś cień przy akompaniamencie końskich kopyt. Na ciemnobrązowej klaczy gnał zakapturzony mężczyzna. Koń był objuczony kilkoma torbami, tak jakby podróżny miał w nich cały swój niewielki dobytek. Pod czarnym, zakurzonym płaszczem wyraźnie rysował się kołczan i łuk. Mężczyzna gnał przed siebie z wzrokiem wbitym w małą smużkę dymu kilkadziesiąt kilometrów dalej. Zbliżał się już zmrok. Nagle ktoś wybiegł na środek drogi i rozłożył szeroko ręce próbując zatrzymać pędzącego konia. Podróżny spiął wierzchowca, który stanął dęba pół metra przed mężczyzną. Obcy wyglądał na typowego chłopa, który ubrany był w łatane lniane spodnie i koszulę, które swój lepszy czas miały dawno za sobą.
- Oszalałeś człowieku?! – odezwał się mężczyzna – Życie ci nie miłe? – jego głos był przyjemny, ale była w nim nuta wściekłości.
- Wybacz, panie. – chłop skłonił się przed nim. – Zmierzasz do miasta? Mnóstwo bandytów na trakcie. Zaraza panuje, wszystko zdycha, ludzie umierają, a zanim umrą, to plotą głupoty, krwią plują, kaszlą i jęczą z bólu.
- Nie straszna mi zaraza. – odpowiedział spokojnie patrząc z siodła na chłopa.
- Jak uważasz panie, ale radzę strzec się bandytów. Roi się ich wkoło miasta. Zaraza im nie straszna, ino czekają aż ludzi wyzdycha i obrabują co zostanie. – chłop machnął ręką ze smutkiem.
- Dziękuję za wiadomość. – mężczyzna ściągnął wodze, a koń, wyminąwszy chłopa ruszył wpierw powoli, by następnie przejść w galop. Czarna peleryna powiewała za mężczyzną, a kaptur spadł mu z głowy pod wpływem pędu odsłaniając przystojną twarz, czarne, lekko kręcone włosy za uszy i bystre zielone oczy, które zawzięcie były wpatrzone w teraz już kilka smug dymu. Im bardziej zbliżał się do celu, tym ciemniej się robiło. Z niewielkiej odległości dzielącej jeźdźca od jego celu można było spostrzec, że to miasto. Ale nie było to spokojne miasto, które pogrąża się we śnie, gdy zapada zmrok. Im bliżej się znajdował, tym dokładniej widział łunę pożaru nad miastem. Połowa zabudowań płonęła. Koń zadudnił kopytami o bruk biegnąc wśród podpalonych domostw. Poza dymem i żarem w powietrzu czuć było jeszcze zaduch choroby i śmierci. Jeździec chwilę zastanowił się co tutaj robi. Nie wiedział co, ale coś kazało mu tutaj pędzić na łeb na szyję i, w pewnym sensie, kierowało nim, odkąd tylko zobaczył małą smużkę na tle zachodzącego nieba. Koń zostawił w tyle płonącą część miasta. Wbiegł przez bramę wewnętrznych murów gdzie mieszkała zwykle szlachta. Tutaj domy już nie były tak łatwopalne, bo wzniesione zostały z kamienia, nie z drewna. Dodatkowo od pożogi oddzielał je mur strażniczy. Jeździec zwolnił. Rozglądał się uważnie dookoła, ponieważ pożar nie wzniecił się raczej sam. Nie tak ogromny. Widocznie bandyci, o których mówił tamten chłop, znudzili się czekaniem, a obrabowawszy mieszczan postanowili puścić z dymem chore miasto wycofując się do środkowego kręgu. Koń zaczął strzyc uszami. W jednej z ciemnych uliczek znikały jakieś postaci. Mężczyzna instynktownie napiął mięśnie gotując się do walki, ale bandyci, obłowiwszy się, nie chcieli ponieść strat i wycofali się. Panowała pozorna cisza, ponieważ z tyłu cały czas dochodziły odgłosy pożaru i walących się budynków. Ale były daleko, a podróżny zaczął je instynktownie traktować jako tło. Mógł wyłowić każdy pojedynczy dźwięk, który akurat był mu potrzebny. Nasłuchiwał tego co bliżej. Przeszedł go dreszcz, gdy usłyszał pisk dziecka jakieś dwa, trzy domy dalej.

Ostatnio edytowany przez Nekosia (2014-09-23 21:36:55)


Spoiler:

Gdy czasem ci się nudzi
Powkurzaj kilku ludzi
Poćwiartuj na kawałeczki
Jak dziecko zabaweczki
A gdy już krwią nabrudzisz
Nie będzie ci się nudzić
Posprzątać musisz burdel
Nakryli cię...
O kurde....

Spoiler:


"[...]Miecz w brzuchu to kłopotliwa rzecz - nie boli tak na prawdę, w każdym razie nie bardzo, ale jest lodowaty jak cholera; promieniujące z niego zimno zalewa całe ciało i odbiera siłę nogom, zupełnie jak wtedy, kiedy mózg ci zamarza od gryzienia kostki lodu, tylko że czujesz to wszędzie. No i czujesz, jak ostrze prześlizguje się w tobie, tnąc wnętrzności. Szczerze mówiąc, cała ta sytuacja jest do bani, skoro już chcecie znać moje zdanie.[...] "

Offline

 

#2 2014-09-26 15:51:55

Nekosia

Królowa psychopatów

Skąd: Uć
Zarejestrowany: 2013-09-30
Posty: 2912

Re: Tam, gdzie zaczynają się wątpliwości

Natychmiast spiął konia i pod właściwym domem zeskoczył z niego niczym akrobata, nawet nie trudniąc się zatrzymywaniem klaczy. Wbiegł do domu nasłuchując i rozglądając się jednocześnie. Piętro. Wbiegł po schodach. Dom był duży. Usłyszał jeszcze raz krzyk. Dużo bliżej, jeszcze bardziej przerażony. Gdy się zatrzymał wyłowił nowy dźwięk. Tupot nagich stópek dziecka i tupot ogromnych buciorów. Piętro wyżej. Natychmiast rzucił się do schodów, łapiąc za poręcz prawie ją wyrwał i biegiem wspinał się na piętro. Na schodach wyżej dojrzał bandytę który gonił dziecko. Zirytowany tym, że nie mógł złapać dziewczynki wyjął z za paska nóż i rzucił nim w nią. Ostrze musnęło jej policzek rozcinając go. Dziecko pisnęło z bólu i rzuciło się do jednego z pokoi, jako że nie było już wyższego piętra.  Podróżnik wpadł w szał. Dwoma susami dopadł do bandyty i skręcił mu kark gołymi rękoma. Zwłoki osunęły się na ziemię, z ust bandyty ciekła krew. Wszedł do pokoju, do którego wbiegła dziewczynka. Rozejrzał się. Łóżko, szafa, biurko, otwarte okno, komoda. Stanął na środku pokoju i zajrzał pod łóżko.
- Nie bój się nie zrobię ci krzywdy. – mówił uspokajającym tonem. – Tamtego niedobrego pana już nie ma. Już nic ci nie grozi… - zajrzał pod biurko i wyjrzał przez okno. Nigdzie jej nie było widać.  Doszedł do wniosku że dziewczynka musi być w szafie. W tym przekonaniu utwierdziło go siorbnięcie nosem dobiegające z szafy. Zdjął płaszcz i położył go na łóżku. Teraz można było zobaczyć w co jest ubrany. Na czarnej koszuli miał ciemnozieloną kamizelkę. Czarne luźne spodnie, spięte pasem przy którym był miecz, włożone miał w długie, bo do połowy łydek, ciasno zasznurowane buty. Wyszedł z pomieszczenia i spojrzał z pogardą na zwłoki. Złapał nieboszczyka za kołnierz, powlekł do najbliższego okna i wywalił go przez nie.
- Pozamiatane…- mruknął do siebie. Musiał jak najszybciej oswoić dziewczynkę, by mógł opatrzyć ranę na jej policzku i sprawdzić czy nic innego jej nie dolega. Zamknął okno i odwrócił się. Dziewczynka stała w progu. Zupełnie nie słyszał jej kroków. Była ubrana w brudną koszulę nocną, teraz dodatkowo zakrwawioną. Blond kręcone włosy miała splątane i brudne. Cała była jakaś taka wychudzona i zmizerniała. Ale uwagę mężczyzny najbardziej przyciągnął ogon. Otóż dziewczynka miała typowo koci ogon, który teraz zwieszał się bezwładnie. Gdy się jej przyjrzał uważniej zobaczył, że jej oczy mają lekko koci kształt i są bardziej intensywnie niebieskie niż ludzkie. Mógłby iść o zakład, że ma kocie ząbki i uszy.
- Wo rai te gare? – spytała się go. Miała cienki słaby głosik, lekko płaczliwy. Nie wiedział, co powiedziała, ale domyślał się że chodzi jej o bandytę.
- Już go nie ma. – odpowiedział spokojnym głosem lekko się do niej uśmiechając.
- De ri tu? – znów spytała. A on znów nie wiedział, o co go pyta.
- Nie rozumiem cię, maleńka. – odpowiedział ze smutkiem.
- Me mon Raissa – powiedziała wskazując na siebie. – He mon tu? – spytała wskazując na niego. Domyślił się, że dziewczynka właśnie się mu przedstawiła. Postanowił zrobić to podobnie jak ona.
- Me mon Kastor. – uśmiechnął się do niej, a ona odpowiedziała mu tym samym. Miała prawie normalne zęby, nie licząc bardziej wysuniętych kłów.
-Tu corpie me? – spytała go znów. Nie zrozumiał jej, więc nie odpowiedział, tylko się zasmucił. – Ro-zumie-sz me? – spytała łamanym językiem.
- Teraz tak. – uśmiechnął się – Mogłabyś mówić tak jak teraz? – spytał. Dziewczynka rozumiała ludzką mowę, ale chyba średnio potrafiła się nią posługiwać, ponieważ myliła wyrazy.
- Pos-taram się… - wydusiła z siebie. – Masz fere?
- Nie rozumiem…
- Je – zrobiła małą pauzę jakby się zastanawiała, co dalej po czym dokończyła - dzenie….
- Tak, ale czy mógłbym najpierw zobaczyć twój policzek? – wskazał palcem na rankę, żeby lepiej zrozumiała. Kiwnęła potakująco głową po czym powoli do niego podeszła. Ujął jej twarz delikatnie w obie dłonie i obejrzał ranę. Nie była głęboka, ani  poważna, ale ślad jej po tym zostanie. – Pójdę po mojego konia i przyniosę jedzenie. – powiedział po czym się do niej uśmiechnął. Dziewczynka zrobiła przerażoną minę i złapała go za rękę.
- Nai, nai! – pisnęła. – N-ie zosta-wiaj me… - spojrzała na niego wielkimi z przerażenia oczyma.
- Dobrze… więc chodź ze mną… ale boso nie pójdziesz… i nie w samej koszuli. – zdążył dokończyć zdanie, a ona pobiegła do pokoju i wróciła z jego płaszczem starając się nim owinąć po drodze. Zaśmiał się, wziął od niej płaszcz, okrył ją nim i wziął na ręce. – Teraz możemy iść. Powiedz mi, co tu się działo.

(czuję się taka zignorowana. Opowiadania Domiego komentujecie, moich pewnie się wam nawet nie chce czytać ;-; )


Spoiler:

Gdy czasem ci się nudzi
Powkurzaj kilku ludzi
Poćwiartuj na kawałeczki
Jak dziecko zabaweczki
A gdy już krwią nabrudzisz
Nie będzie ci się nudzić
Posprzątać musisz burdel
Nakryli cię...
O kurde....

Spoiler:


"[...]Miecz w brzuchu to kłopotliwa rzecz - nie boli tak na prawdę, w każdym razie nie bardzo, ale jest lodowaty jak cholera; promieniujące z niego zimno zalewa całe ciało i odbiera siłę nogom, zupełnie jak wtedy, kiedy mózg ci zamarza od gryzienia kostki lodu, tylko że czujesz to wszędzie. No i czujesz, jak ostrze prześlizguje się w tobie, tnąc wnętrzności. Szczerze mówiąc, cała ta sytuacja jest do bani, skoro już chcecie znać moje zdanie.[...] "

Offline

 

#3 2014-09-29 19:52:40

Fillpl

Weteran

Zarejestrowany: 2013-02-14
Posty: 1449

Re: Tam, gdzie zaczynają się wątpliwości

Nekosia napisał:

(czuję się taka zignorowana. Opowiadania Domiego komentujecie, moich pewnie się wam nawet nie chce czytać ;-; )

Nie porównuj siebie do Domiego. Tylko idź pisać dalej.

Offline

 

#4 2014-09-30 15:41:42

Nekosia

Królowa psychopatów

Skąd: Uć
Zarejestrowany: 2013-09-30
Posty: 2912

Re: Tam, gdzie zaczynają się wątpliwości

- Dużo niedobrych rzeczy… Na początku było fajnie, bo wrócił Fei, ale był chory. Mama kazała wezwać lekarzy. Przyszli, kazali mu brać jakieś leki i wyszli. Potem zachorowali Trim i Afi, a Feiemu się pogorszyło. Znów przyszli lekarze, przebadali ich i kazali brać inne lekarstwa… Zachorowało jeszcze kilka osób w mieście i ci medycy, a potem Fei umarł…
- Rozumiem, że potem zachorowało dużo więcej ludzi, którzy potem zaczęli umierać?
Pokiwała głową potwierdzając jego przypuszczenia.
- Moje rodzeństwo i rodzice umarli jak dużo ludzi jeszcze żyło. Pochowali ich na cmentarzu, ale potem wielu ludzi umarło i zostawili ich na łóżkach.
- Rozumiem. A czemu ty się nie zaraziłaś?
Wzruszyła ramionami.
- Rozumiem.
Wyszli przed dom. Na wprost drzwi stała klacz z tobołkami. Kastor posadził dziewczynkę na siodle i zajął się odwiązywaniem toreb. Musiał tu zostać przynajmniej jedną dobę, bo koń był zmęczony, a i jemu przydałby się odpoczynek. Zarzucił sobie na ramię trzy torby, wziął Raissę na ręce i wrócił do środka. Zatrzymał się w kuchni, posadził małą na ławie i zaczął wypakowywać torbę z prowiantem.
- Jak długo nie jadłaś?
- Ostatnio jadłam wczoraj. Jedno jabłko i kawałek suchego chleba…
- To nie tak dawno… to dobrze… - mruknął po czym zaczął szykować coś.
- A masz mleko? Bo chce mi się pić…
- A woda? – spytał zdziwiony. Studnia przecież powinna być na tyle blisko, że dałaby sobie radę wyciągnąć trochę  wody.
- Fuj. Nie piję wody, nie lubię jej…
- Jak chcesz… Nie mam mleka, postaram się coś znaleźć, ale nic nie obiecuję.  – postawił przed dziewczynką miskę z jedzeniem. – Zjedz, ale tylko to, co ci naszykowałem. Jakbyś zjadła więcej mogłabyś się pochorować.
- A ty gdzie idziesz? – spytała przestraszona.
- Do studni, zaraz wrócę. Zostawiam tutaj torby z moimi rzeczami, więc ci nie ucieknę. – uśmiechnął się.
- A… ale… - zająknęła się.
- Nikt ci nie zrobi już krzywdy… Będę w pobliżu, jakby co, to krzycz. – powiedział po czym wyszedł i ruszył uliczką w miejsce gdzie powinna znajdować się studnia.

(będę starała się dodawać często kolejne części, ale miło by było usłyszeć co ktokolwiek o tym sądzi... )


Spoiler:

Gdy czasem ci się nudzi
Powkurzaj kilku ludzi
Poćwiartuj na kawałeczki
Jak dziecko zabaweczki
A gdy już krwią nabrudzisz
Nie będzie ci się nudzić
Posprzątać musisz burdel
Nakryli cię...
O kurde....

Spoiler:


"[...]Miecz w brzuchu to kłopotliwa rzecz - nie boli tak na prawdę, w każdym razie nie bardzo, ale jest lodowaty jak cholera; promieniujące z niego zimno zalewa całe ciało i odbiera siłę nogom, zupełnie jak wtedy, kiedy mózg ci zamarza od gryzienia kostki lodu, tylko że czujesz to wszędzie. No i czujesz, jak ostrze prześlizguje się w tobie, tnąc wnętrzności. Szczerze mówiąc, cała ta sytuacja jest do bani, skoro już chcecie znać moje zdanie.[...] "

Offline

 

#5 2014-10-06 21:53:37

Nekosia

Królowa psychopatów

Skąd: Uć
Zarejestrowany: 2013-09-30
Posty: 2912

Re: Tam, gdzie zaczynają się wątpliwości

Po pięciu minutach spaceru zatrzymał się przed studnią. Spuścił wiadro do ciemnej czeluści. Usłyszał plusk, odczekał chwilę i wyciągnął wiadro. Spróbował wody, po czym od razu ją wypluł. Była czymś skażona. Możliwe że to przez  to zachorowali mieszkańcy. O ile dobrze się orientował ta studnia była główną studnią i miała połączenie ze wszystkimi innymi w mieście. To mogło wyjaśnić, czemu zaraza nie dotknęła dziewczynki, która nie pije wody, ale nie tłumaczyła, czemu zaczęła się od jej brata, który wrócił z wyprawy. Kastor wylał wodę po czym zamyślony wracał do domu. Po drodze złapał klacz za uzdę i zaprowadził ją na tył domu, do ogrodu. Był to niewielki kawałek trawnika z szopą na drewno, w której teraz nic nie było. Wprowadził klacz do szopy i rozsiodłał. Wytarł ją wiązką trawy i zostawił.
- Powinno ci tu być dobrze, moja droga. – powiedział do niej uśmiechając się. Klacz zarżała w odpowiedzi zadowolona. Po chwili jednak coś go tknęło i z powrotem założył siodło na grzbiet zwierzęcia. Koń zarżał z lekkim rozczarowaniem. Kastor pogładził go po pysku i wrócił do domu. Dziewczynka siedziała przy stole z pustą miską. 
- Zjadłam – uśmiechnęła się.
- To dobrze.  – również się uśmiechnął. Sprzątnął miskę, posadził dziewczynkę na stole i wyjął z torby rzeczy potrzebne do opatrzenia jej rany oraz bukłak z wodą. Odlał jej trochę do kubka i podał dziewczynce – Tylko teraz nic nie mów, a i może cię troszkę szczypać. – zaczął oczyszczać rankę. Już nie krwawiła, nie była też bardzo brudna. Gdy już skończył schował rzeczy do torby. – No. Teraz już większość rzeczy jest w porządku.
Dziewczynka ziewnęła odstawiając pusty kubek. Kastor wziął ją na ręce i zaniósł do pokoju, do którego uciekła bandycie.
- Teraz pójdziesz spać, maleńka. – powiedział lekko ściszonym głosem.
- A opowiesz mi bajkę? – przetarła oczy.
- Skoro chcesz…ale nie jestem mistrzem bajek - uśmiechnął się lekko. Położył ja na łóżku i przykrył kołdrą. – No więc…
    Dawno, dawno temu, w odległej krainie żyła sobie pewna dziewczynka. Była niezwykle wyjątkowa dziewczynką, ponieważ umiała rozmawiać ze zwierzętami i używała magii. Pewnego dnia do dziewczynki przyleciał mały błękitny ptaszek. Zaczął się jej uskarżać na kota który cały czas czyhał na jego i jego rodzinę przy gnieździe. Dziewczynka poszła do kota i rozmawiała z nim. Kot zaczął jej się żalić, że nie ma czego jeść, że kocięta głodują. Wtedy dziewczynka poszła do gospodarstwa i zaczęła rozmawiać z krową. Opowiedziała jej historię kota i ptaszka i spytała, czy krowa nie pozwoliłaby jej wziąć trochę mleka dla kota i jego kociąt. Krowa się zgodziła. Dziewczynka przychodziła codziennie, doiła krowę, karmiła kocięta i słuchała śpiewu niebieskiego ptaszka i jego rodziny. Aż któregoś dnia dziewczynka po prostu zniknęła. Szukały jej koty, szukały jej krowy i szukały jej ptaszki, ale dziewczynki nigdzie nie było. Okazało się że dziewczynkę zabrali ludzie, by rozwiązywała ich problemy. Z wdzięczności ludzie uczynili ją swoją królewną. Gdy dziewczynka była już dorosła wyszła za mąż za księcia, który bardzo ją kochał i widział że jest nieszczęśliwa. Spytał się, dlaczego tak jest. Dziewczynka mu opowiedziała o swoich przyjaciołach, kotku, ptaszku i krówce. Książę postanowił, że sprowadzą zwierzęta do pałacu. I tak oto ptaszki mieszkały na pałacowym dziedzińcu, kotki w pałacowych komnatach, a krówka w oborze. Dziewczynka, tak jak dawniej, chodziła doić krówkę, karmić kotki i słuchała śpiewu ptaków. I wreszcie była szczęśliwa. Koniec.
- Nudna była ta bajka… - mruknęła Raissa ziewając.
- Miała taka być, żebyś zasnęła. – odpowiedział z uśmiechem.
- A czy Książę prowadził jakieś wojny?
- Mnóstwo. Ale o nich innym razem. Dobranoc. – wyszedł z pokoju.
- Ale będziesz tutaj jak się obudzę? – spytała z lekką paniką w głosie.
- Będę. – odpowiedział po czym zamknął za sobą drzwi.
Tak bardzo przypominała mu Sanyę. A myśląc o Sanyi zawsze przypominał sobie Amelię. A zawsze gdy to robił serce pękało mu na pół. Musiał przestać o tym myśleć. Już tak dużo czasu minęło, a on jeszcze się z tym nie pogodził. Możliwe też, że nie powinien. Zszedł na dół do kuchni i  usiadł przy stole. Zaczął się zastanawiać co teraz będzie robił. Pewnym jest, że nie zostawi dziewczynki na pastwę losu. Ale z wzięciem jej ze sobą tez wiążą się pewne problemy. No bo co, do licha, zrobi z małą dziewczynką podczas ataku bandytów? Z resztą wątpił, czy dziecko, a na dodatek dziewczynka, dobrze znosiłaby ciągłą podróż.


Spoiler:

Gdy czasem ci się nudzi
Powkurzaj kilku ludzi
Poćwiartuj na kawałeczki
Jak dziecko zabaweczki
A gdy już krwią nabrudzisz
Nie będzie ci się nudzić
Posprzątać musisz burdel
Nakryli cię...
O kurde....

Spoiler:


"[...]Miecz w brzuchu to kłopotliwa rzecz - nie boli tak na prawdę, w każdym razie nie bardzo, ale jest lodowaty jak cholera; promieniujące z niego zimno zalewa całe ciało i odbiera siłę nogom, zupełnie jak wtedy, kiedy mózg ci zamarza od gryzienia kostki lodu, tylko że czujesz to wszędzie. No i czujesz, jak ostrze prześlizguje się w tobie, tnąc wnętrzności. Szczerze mówiąc, cała ta sytuacja jest do bani, skoro już chcecie znać moje zdanie.[...] "

Offline

 

#6 2014-10-14 18:31:27

Domi7777

Weteran

Zarejestrowany: 2013-11-06
Posty: 10012

Re: Tam, gdzie zaczynają się wątpliwości

Ciekawe opowiadanie. Aż przypomniało mi się, że miałem zredagować 2 Rozdział Lightwood.


Śledź cały czas gazetkę w tym temacie! http://www.opowiadaniarp.pun.pl/viewforum.php?id=23

Spoiler:

Nowa jesteś? na tej bezludnej wyspie jest nas tylu, że traci się rachubę....

Offline

 

#7 2014-10-14 19:01:37

Fillpl

Weteran

Zarejestrowany: 2013-02-14
Posty: 1449

Re: Tam, gdzie zaczynają się wątpliwości

A wiesz co jeszcze miałeś zredagować? GAZETKĘ.
Ja nie zapominam. Illuminaci też.
Neko, kiedy kolejna część?

Offline

 

#8 2014-10-14 19:40:57

Domi7777

Weteran

Zarejestrowany: 2013-11-06
Posty: 10012

Re: Tam, gdzie zaczynają się wątpliwości

A o czym tu pisać milordzie?


Śledź cały czas gazetkę w tym temacie! http://www.opowiadaniarp.pun.pl/viewforum.php?id=23

Spoiler:

Nowa jesteś? na tej bezludnej wyspie jest nas tylu, że traci się rachubę....

Offline

 

#9 2014-10-15 15:15:46

Nekosia

Królowa psychopatów

Skąd: Uć
Zarejestrowany: 2013-09-30
Posty: 2912

Re: Tam, gdzie zaczynają się wątpliwości

( a oto i kolejna część )

On nie mógł osiąść w jednym miejscu. A na pewno nie tutaj. Postanowił, że zabierze dziewczynkę ze sobą. I tak gorzej raczej nie będzie. Potem może coś wymyśli. Przecież nie może wiecznie podróżować z dzieckiem. Nie bardzo sobie to wyobrażał. Jego rozmyślanie przerwały głosy dochodzące z zewnątrz. Widocznie koledzy znaleźli martwego towarzysza. Jak patrzeć z perspektywy czasu wyrzucenie trupa przez okno nie było najlepszym pomysłem. Stwierdził, że będzie musiał zabrać stąd najpotrzebniejsze dziewczynce rzeczy i po prostu dać, razem z nią, nogę z tego miejsca. Z taką ilością bandytów wolał nie walczyć, mimo, iż byłby w stanie ich pokonać. Zaczął przeglądać wszystko od bieżącego miejsca, a to, co uznał za przydatne wpakowywał do torby. Wchodził stopniowo coraz wyżej i przeglądał w pośpiechu pokoje. Zabrał co cenniejsze rzeczy - skoro zabiera dziecko to niech chociaż ma jakieś swoje pieniądze. Mimo, że czuł się trochę jak złodziej. Znalazł też kilka toreb. Zapakował do nich rzeczy. Teraz prócz swoich trzech toreb miał jeszcze trzy torby  Raissy. A może będzie chciała wziąć jeszcze jakieś rzeczy ze swojego pokoju? Wszedł do jej sypialni w momencie jak bandyci zorientowali się że drzwi są zamknięte, a ten, kto zamordował ich kumpla jest w środku. Zaczęli walić w nie i wydzierać się. Jakiś czas minie zanim je wyważą. Kastor nie musiał budzić dziewczynki. Zrobił to za niego hałas. Przetarła oczy.
- Co się dzieje?
- Cóż, musisz zabrać tylko te rzeczy, które uznasz za konieczne. Zabieram cię stąd.
- Ale czemu teraz?
- Źli panowie wrócili.
Dziewczynka natychmiast wyskoczyła z łóżka i zaczęła biegać po pokoju wrzucając różne rzeczy na łóżko. Między innymi ubrania i zabawki. Kastor wybrał z tamtych ubrań coś, co nadawało się do podróży. O ile ze sterty sukienek z koronkami i falbankami dało się coś takiego wybrać. Wybrał kilka takich strojów po czym spakował je do torby. Wziął również jej szczotkę do włosów i spinkę.
- Musisz wybrać jedną zabawkę. Koń nie udźwignie aż tylu rzeczy…. – powiedział ponaglająco Kastor. Sam był obwieszony aktualnie siedmioma torbami.
- No… no dobrze… - wyjąkała. Drgnęła gdy na dole rozległ się trzask. Wyważyli drzwi.
- Cholera jasna… - pomyślał Kastor. Dziewczynka wzięła jedną zabawkę. Pluszowego kotka.
- Trzymaj ją mocno, jak nie chcesz jej zgubić. – powiedział po czym wziął dziewczynkę i posadził ją sobie na barana. Na niższym piętrze słychać było tupot buciorów co najmniej siedmiu oprychów. – I trzymaj się mocno i postaraj się być cicho. – podszedł do okna i otworzył je. Piętro niżej znajdował się dach szopy na drewno, w której zostawił konia. Gdyby zeskoczył istniała spora szansa, że dach się zawali. Ale wolał się pokiereszować, niż stanąć oko w oko z bandytami żądnymi zemsty. Skoczył na dach uginając nogi w kolanach, by zmniejszyć siłę upadku. Dach się nie zarwał. Kastor najpierw zrzucił torby na ziemię, potem wziął dziecko na ręce i zeskoczył. Postawił dziewczynkę na ziemi i odwrócił się. Omal się nie nadział na wymierzony w jego gardło miecz.
- Gdzie się wybierasz, pięknisiu? – bandyta miał zdarty chrypliwy głos. Był podobnej budowy co Kastor. – Oddaj torby, konia i wszyściutko co masz. Dziewuszkę też, to może przeżyjesz.
- Ty wiesz co? Mam lepszy pomysł… Ty weźmiesz tą wykałaczkę z przed mojej twarzy, a ja nie wsadzę ci jej w… - pohamował się ze względu na obecność Raissy. Ale bandyta domyślał się o co chodzi. Jego twarz wykrzywił grymas furii i pchnął mieczem przed siebie, celując w jego gardło. Kastor uniknął miecza, złapał agresora obiema rękoma za ramię i złamał mu rękę. Miecz wypadł z dłoni bandyty, a ten wrzasnął.
- No to mamy problem…- pomyślał puszczając bandytę. Złapał jego miecz i ogłuszył go rękojeścią. Rzucił jego broń obok. Złapał torby i przytroczył je naprędce do siodła. Raissa, od momentu pojawienia się bandyty, stała w miejscu jak słup soli. Kastor złapał ją i wskoczył na siodło. Klacz od razu ruszyła, dużo wolniej niż wcześniej, ponieważ była zmęczona i teraz miała dużo większe obciążenie.

( jeśli ktokolwiek chce kolejną część to piszcie )


Spoiler:

Gdy czasem ci się nudzi
Powkurzaj kilku ludzi
Poćwiartuj na kawałeczki
Jak dziecko zabaweczki
A gdy już krwią nabrudzisz
Nie będzie ci się nudzić
Posprzątać musisz burdel
Nakryli cię...
O kurde....

Spoiler:


"[...]Miecz w brzuchu to kłopotliwa rzecz - nie boli tak na prawdę, w każdym razie nie bardzo, ale jest lodowaty jak cholera; promieniujące z niego zimno zalewa całe ciało i odbiera siłę nogom, zupełnie jak wtedy, kiedy mózg ci zamarza od gryzienia kostki lodu, tylko że czujesz to wszędzie. No i czujesz, jak ostrze prześlizguje się w tobie, tnąc wnętrzności. Szczerze mówiąc, cała ta sytuacja jest do bani, skoro już chcecie znać moje zdanie.[...] "

Offline

 

#10 2014-10-23 19:50:07

Nekosia

Królowa psychopatów

Skąd: Uć
Zarejestrowany: 2013-09-30
Posty: 2912

Re: Tam, gdzie zaczynają się wątpliwości

Bandyci wybiegli z domu w momencie, gdy klacz wybiegała do głównej ulicy. Kastor odetchnął z ulgą. Dziewczynka siedziała przed nim w siodle i trzymała się kurczowo końskiej grzywy. Miała zamknięte oczy. Klacz przyspieszyła tyle, ile mogła. Drogę zagrodziło im kilku bandytów. Kastor nawet nie musiał kierować koniem. Skręciła gwałtownie w boczną uliczkę.
- Proszę, tylko żebyśmy się stąd wydostali…- pomyślał. Klacz wybiegła już poza mur wewnętrzny, tam, gdzie znajdowały się już zgliszcza po budynkach. Nagle jeździec zorientował się, że strzelają do nich z łuków. – Byleby tylko nie trafili w Betsirię…
Tylko zdążył o tym pomyśleć, a jedna ze strzał zadrasnęła konia w bok. Kilka innych tkwiło w torbach. – Jeszcze tylko trochę, jeszcze troszeczkę…- błagał w myślach Kastor. W momencie, gdy klacz wybiegła spośród zgliszczy odetchnął głęboko. Strzały już nie przecinały powietrza, teraz wystarczyło oddalić się na tyle, by ich nie dogonili. Choć raczej nie będą ich ścigać. Betsiria stopniowo zwalniała. Kastor to wyczuł i zaczął się obawiać, że może jej dolegać coś ponad to draśnięcie. Jakiś czas jeszcze jechali, dopóki nie wjechali w las. Kastor znalazł niewielką polankę i tam wprowadził konia. Sam już zsiadł trzymając Raissę na rękach. Dziewczynka usnęła wycieńczona strachem i mało by nie spadła z konia, gdyby w ostatniej chwili nie złapał jej. Odpiął płaszcz, złożył go na ziemi na pół i położył na nim dziecko. Wyjął z jednej z toreb koc i przykrył ją nim. Odtroczył torby od siodła, rozsiodłał konia i zajął się jego raną. Torby w pewnym sensie uratowały konia przed poważniejszymi obrażeniami, ale też był pewien, że stracił trochę dobytku podziurawionego przez strzały. Gdy skończył zajmować się koniem żałował, że nie było tu nigdzie żadnego strumienia, by mógł go napoić. Zwierze było spragnione, ale nie miało mu tego za złe. Betsiria rozumiała o wiele więcej rzeczy niż inne konie, więcej rzeczy potrafiła i wiele wybaczała, także Kastor nie martwił się tak długo. Zaczął przeglądać rzeczy z przedziurawionych toreb. Dwie zbite flaszeczki z miksturami, podziurawione ubrania, mapy, ale nic wielkiego się nie stało. Ubrania zaszyje, mapy odkupi. Tylko szkoda mikstur, choć i tak pewnie znajdzie okazję, by jeszcze je uzupełnić. Wziął się za zszywanie toreb i ubrań. Po dłuższym czasie skończył wreszcie. Do świtu brakowało może dwóch, trzech godzin. Rozłożył mapy okolicy. Było na nich miasto, z którego wyjechali. East Light. Niecałe pół dnia drogi stąd była mała mieścinka, Riverwood. Alchemika tam nie znajdzie, ale może wymieni mapy. Musi też kupić dla dziewczynki jakieś inne ubrania. Nie mogła podróżować razem z nim konno w sukniach. Zatrzyma się też, bo dziecko trzeba będzie doprowadzić do porządku.
Tyle problemów…ech. A mogłem nie słuchać przeczucia.
Ale gdyby nie posłuchał wewnętrznego rozkazu dziewczynka by zginęła.
- I co ja teraz zrobię, Betsiria? – spytał klaczy. Ta tylko odpowiedziała mu rżeniem i potrząśnięciem grzywą.


Spoiler:

Gdy czasem ci się nudzi
Powkurzaj kilku ludzi
Poćwiartuj na kawałeczki
Jak dziecko zabaweczki
A gdy już krwią nabrudzisz
Nie będzie ci się nudzić
Posprzątać musisz burdel
Nakryli cię...
O kurde....

Spoiler:


"[...]Miecz w brzuchu to kłopotliwa rzecz - nie boli tak na prawdę, w każdym razie nie bardzo, ale jest lodowaty jak cholera; promieniujące z niego zimno zalewa całe ciało i odbiera siłę nogom, zupełnie jak wtedy, kiedy mózg ci zamarza od gryzienia kostki lodu, tylko że czujesz to wszędzie. No i czujesz, jak ostrze prześlizguje się w tobie, tnąc wnętrzności. Szczerze mówiąc, cała ta sytuacja jest do bani, skoro już chcecie znać moje zdanie.[...] "

Offline

 

#11 2014-11-07 18:11:51

Nekosia

Królowa psychopatów

Skąd: Uć
Zarejestrowany: 2013-09-30
Posty: 2912

Re: Tam, gdzie zaczynają się wątpliwości

Tuż przed świtem zapadła całkowita cisza. Kastor uniósł głowę nasłuchując. To był wyraźny znak nadchodzącego świtu. Dawno temu jeszcze by go to zaniepokoiło, lecz nie teraz. Doskonale wiedział, że ta cisza jest spowodowana tym, że nocne zwierzęta idą spać, a dzienne jeszcze nie wstały. Wstał opierając się ręką o drzewo, pod którym siedział i poszedł  osiodłać konia i przytroczyć torby do siodła.  Zaczynało świtać, gdy skończył. Schował koc, którym była przykryta Raissa i wziął ją na ręce owijając płaszczem, na którym spała. Wsiadł razem z nią na konia i ruszył. Podróżowali już kilka godzin i dziewczynka obudziła się tłumiąc ziewnięcie dłonią.
- Przepraszam... - mruknęła sennie.
- Zdarza się. Tylko mnie nie połknij – zaśmiał się Kastor.
- Gdzie jesteśmy? - przetarła oczy i rozejrzała się próbując wyplątać z płaszcza. Kastor zatrzymał konia i zsiedli. Pomógł wyplątać się jej z płaszcza po czym go założył. Wsiedli z powrotem na konia i ruszyli dalej. Nie spieszyło im się. Na targ powinni zdążyć bez problemu, trwał przecież do południa. Raissa rozglądała się na boki z zainteresowaniem tak, jakby po raz pierwszy w życiu opuściła miasto. Mogło to być możliwe - w końcu pochodziła z dość zamożnej rodziny szlacheckiej. Po jakimś czasie dotarli wreszcie do miasteczka. Na głównym rynku targ trwał w najlepsze. Kastor zszedł z konia i zdjął płaszcz. Założył go Raissie tak, by nie było widać brudnej i postrzępionej odzieży spod spodu. Jeszcze tego mu brakowało, żeby ktoś posądził go o uprowadzenie dziecka i bóg jeden wie, co jeszcze. Wieśniacy mieli bujną wyobraźnię, a szczególnie lubili rozmawiać o obcych przybyszach. Nie lubił, gdy ktokolwiek zwracał na niego więcej uwagi niż było potrzeba. To mogło okazać się niebezpieczne. Nie raz widział publiczny lincz jakiegoś nieszczęśnika, niesłusznie posądzonego o jakąś niegodziwość i nie tylko. Za bycie wampirem, wilkołakiem albo innym ze Stworzeń również można było zginąć. Dawno temu, zanim ludzie zasiedlili większość terenów to elfy, krasnoludy i inne Stworzenia rządziły wszystkim dość dobrze się ze sobą dogadując. Z dawnych krain przetrwały tylko państwa elfów  - Dri'del'oneevelt, w skrócie nazywane Drivelt, a także państwo krasnoludów – Veronseft. Do obu krajów ciężko się było dostać ze względu na niechęć pomiędzy ludźmi i Pierwszym Ludem, czyli elfami, a także Dziećmi Góry – krasnoludami. Teraz wszystkie Stworzenia mieszkały wśród ludzi, w Anndtadzie, i choć były prześladowane, to nie miały gdzie się podziać. Aż dziwne więc było, że rodzina Raissy mieszkała w środku sporego miasta, wśród szlachty, która była szczególnie na tym punkcie przewrażliwiona. Najwyraźniej niechęć maleje wraz z populacją Stworzeń. Tak więc na targ weszli jak gdyby nigdy nic.
- Ja zrobię zakupy, a ty w międzyczasie rozejrzyj się za jakąś porządną karczmą, dobra?
- Mhm. Możesz na mnie polegać.
Kastor uzupełnił zapasy i sprzedał trochę błyskotek, które zabrał z domu Raissy. Jak się spodziewał - alchemika tutaj nie znalazł. Choć, ku jego zdziwieniu, jeden z kupców miał mapy, których mu brakowało. Kończąc już zakupy zauważył jeszcze jedno wciśnięte w róg placu stoisko. Stara zielarka siedziała na krzesełku, najprawdopodobniej przed swoim mieszkaniem, które służyło jej również za sklep. Na sypiącym się straganie ułożone były przeróżne zioła i inne rzeczy, potrzebne do tworzenia prostych mikstur. Kastor podszedł do zielarki. Może i nie było tu alchemika, ale może kupić niektóre składniki i prostsze mikstury uwarzy sam.
- Dzień dobry...
- Witam cię podróżniku... Wiem czego ci potrzeba, mam wszystko, zaczekaj tylko chwilę... - powiedziała staruszka po czym weszła do swojego mieszkania. - naszykowałam je już jakiś czas temu, wiedziałam, że po nie przyjdziesz... - powiedziała wychodząc z zapakowanymi miksturami. Kastor zajrzał do środka paczuszki. Było tam dokładnie to, czego potrzebował, i nic ponadto.
- Hm... dziękuję... - powiedział mile zaskoczony i zapłacił.
- Następnym razem uważajcie na strzały, przyjaciele... - powiedziała zielarka po czym zniknęła wchodząc do domu. Po tym pożegnaniu mężczyzna był przekonany, że ta starowinka nie była zwykłą zielarką. Odeszli kawałek od straganu.
- Znalazłaś jakąś karczmę? - spytał chowając paczuszkę od zielarki do torby przy siodle.
- Tak. - odpowiedziała dziewczynka po czym wyciągnęła rączkę i wskazała na ładny, kamienny budynek pobielony od zewnątrz. Był praktycznie niewidoczny z placu targowego, przez co białe ściany uchroniły się przed pyłem wzbijanym przez kupujących. Karczma najwyraźniej cieszyła się uznaniem, skoro właściciela było stać na pobielenie ścian. Ruszyli w kierunku karczmy przebijając się przez tłumy ludzi. Kastor zatrzymał konia przed karczmą.
- Zostań tutaj z koniem, załatwię co trzeba i wrócę. - powiedział do Raissy i wszedł do karczmy. Nie było ciasno, ani luźno. Od wejścia można było zobaczyć schody prowadzące na piętro, gdzie były pokoje i bar koło schodów. Było schludnie i przyjemnie. Od razu podszedł do stojącego za barem grubego karczmarza.
- Potrzebuję pokoju, najlepszego jaki macie, z łazienką. - powiedział opierając się o blat.
Karczmarz zmierzył go wzrokiem.
- Nie mamy wolnych pokoi... - odburknął po czym odwrócił się chcąc wyjść. Pewnie stwierdził że podróżnika w zakurzonym i podniszczonym ubraniu nie stać na nocleg w jego karczmie. Odwrócił się natychmiast z powrotem, gdy usłyszał brzęk monet. Kastor potrząsnął jeszcze raz mieszkiem z monetami. - Chociaż sprawdzę, czy coś się znajdzie... Czy szanownemu panu potrzeba coś jeszcze?
- Na zewnątrz zostawiłem konia. Niech ktoś zaprowadzi go do stajni. I gdy wejdę w pokoju ma być gotowa ciepła kąpiel. - wyciągnął trzy złote kapeny i położył je na blacie. - To tylko zaliczka. - po czym wyszedł przed karczmę. Kątem oka zobaczył jak karczmarz chciwie zagarnia monety do kieszeni fartucha i wzywa jedną ze służących. Złapał konia za uzdę, a kilka sekund po jego wyjściu, zza karczmy wypadł mały rudy piegowaty chłopiec.
- Zaopiekuję się koniem, panie. - skłonił mu się i uśmiechnął. Brakowało mu jednego zęba, najprawdopodobniej albo się z kimś pobił, albo ząb po prostu mu wypadł.
- Zaprowadź mnie po prostu do stajni, na chwilę obecną... - odpowiedział. Ruszył za chłopaczkiem, który zaprowadził go na tyły karczmy, gdzie były stajnie. Kastor wprowadzili konia do wolnego boksu i zaczął ściągać z niego torby. Raissę postawił na ziemi. Ona sama prawie nic nie zauważyła bo była wpatrzona w małego stajennego.
- Chłopcze, umiesz dobrze zaopiekować się strudzonym koniem?
- Tak jest, panie. - skłonił mu się.
- Więc oczekuję że Betsirią zajmiesz się najlepiej jak potrafisz. Przebyła długą podróż. I nie chciałbym by okazało się, że źle się nią zająłeś. - wręczył małemu miedzianą kapenę. - Masz na zachętę. Jak się nią dobrze zajmiesz to dostaniesz jeszcze cztery takie. - uśmiechnął się, wziął torby, Raissę za dłoń i wrócił do karczmy zostawiając chłopca wpatrującego się w niego z podziwem i uwielbieniem. Pewnie jeszcze nigdy nie dostał swoich pieniędzy. Tym lepiej zajmie się koniem. Weszli do karczmy i gospodyni, kobieta przy kości o długich blond włosach zaprowadziła ich do pokoju przekazując klucz Kastorowi.
- Kąpiel gotowa jaśnie panie. - skłoniła się i wyszła zamykając za sobą drzwi.
Oboje rozejrzeli się po pokoju. Był duży. Całą ścianą naprzeciwko drzwi wejściowych było okno wychodzące na stajnie. Wbrew pozorom, był to widok dużo milszy dla oka niż rynek i główna ulica. Obok drzwi wejściowych, po lewej stronie były drzwi do łazienki. Obok nich stała spora szafa. Po przeciwnej stronie stało duże łóżko, na którym bez problemów zmieściłyby się trzy osoby, szafka nocna i świecznik na niej. Mniej więcej pośrodku pokoju stał stół a przy nim cztery krzesła. Raissa od razu podbiegła do okna zrzucając po drodze płaszcz Kastora na ziemię. 
- Podoba ci się? - zapytał kładąc torby na stół. Zaczął z nich wyciągać różne rzeczy, głównie ubrania dziewczynki.
- Tak. Jest ładnie. - odkleiła nos od szyby i pobiegła do łazienki. - Będę mogła się wykąpać?
- Ta woda jest tu specjalnie dla ciebie. Wykąpiesz się, a ja jeszcze muszę załatwić jedną sprawę.
- Dobrze. -  wzięła ubrania na przebranie, szczotkę do włosów i zamknęła się w łazience.
Kastor wyszedł biorąc ze sobą swój płaszcz, jedną torbę i pieniądze. Zszedł na dół i zaczepił karczmarza.
- Macie w mieście krawca?
- Tak panie. Powinieneś do niego bez problemu trafić. Gdy wyjdziesz z karczmy skręć w prawo. Krawiec ma swój zakład po przeciwnej stronie drogi. - odpowiedział mu.
- Dziękuję za informację. - skłonił się i wyszedł. Skierował się do krawca. Tak jak powiedział grubawy karczmarz, zakład krawiecki był niedaleko, po przeciwnej stronie ulicy. Kastor wszedł do środka, a jego wejście oznajmił dzwoneczek przy drzwiach.
- Dzień dobry... - rozejrzał się. Zakład był ciasny. W środku było mnóstwo belek z materiałami i pudełek z różnymi dodatkami. W oczy najbardziej rzucał się wąski, ale długi stół, który robił za ladę, a jednocześnie służył jako stół do wykrawania materiałów. Z głębi sklepu wyszedł szczupły, wręcz chudy człowiek. Miał może około czterdziestki.
- Czym mogę służyć szanownemu panu? - uśmiechnął się, ale nie sprawił miłego wrażenia. Gdyby porównać go do jakiegoś zwierzęcia, najpewniej byłby to wąż. Mężczyzna nerwowo zacierał dłonie i oblizywał wargi.
- Będę potrzebował stroju podróżnego dla młodej dziewczyny, mojej towarzyszki podróży. Los sprawił że jej rodzinne miasto musieliśmy opuszczać w pośpiechu i nie zdążyła się dobrze spakować. - powiedział, nie chcąc wdawać się w szczegóły. Wiedział jak to mogło zabrzmieć, ale miał to gdzieś. - Ile czasu zajęłoby panu przygotowanie kilku takich prostych strojów?
- Zależnie od  proporcji pana towarzyszki. Jeśli jest to młoda kobieta, to dwa, góra, trzy dni i pięć kompletów byłoby gotowe.
- A jeśli to dziecko, mniej więcej takie? - pokazał mniej więcej wzrost Raissy.
- Dzień, góra dwa.
- Przyszedłbym z nią tutaj, gdy tylko trochę odpocznie, odbyliśmy męczącą podróż. Jeszcze dziś pojawię się, by zdjął pan miary. Mogę pana zapewnić, że zapłatę otrzyma pan godziwą.
- Oczywiście jaśnie panie. - skłonił mu się. - Będę oczekiwał pana i pańskiej towarzyszki z niecierpliwością.
- Do widzenia. - opuścił zakład przy dźwięku dzwoneczka. Wrócił do karczmy i zamówił dwa obiady i dzbanek mleka, prosząc, by ktoś przyniósł je na górę. Sam zaś poszedł do pokoju. Zastał Raissę siedzącą przy toaletce i przebraną w błękitną sukienkę. Nadal bez bucików.
- Ups? - pomyślał - Trzeba będzie odwiedzić szewca... - Patrzył przez chwilę jak dziewczynka się czesze po czym poprzenosił torby ze stołu na podłogę. Będą musieli tu troszkę zostać.
- Chciałabyś może wybrać się ze mną do krawca? Muszę ci kupić nowe ubrania, a także i szewca wypadałoby odwiedzić... - zaproponował. Przyglądał się jej. Teraz, gdy była czyściutka i uczesana widać było kocie uszy wystające z włosów. Były lekko szarawe, ale nie odznaczały się strasznie na tle jej blond loczków. Z pod sukienki wystawał koniuszek kociego ogona. Raissa przerwała czesanie i spojrzała na niego poważnie.
- Jeśli to nie kłopot, to bardzo bym się cieszyła z nowych rzeczy.
- Żaden kłopot. Skoro będziesz ze mną podróżowała, przynajmniej przez jakiś czas, to muszę się tobą opiekować.
- Jeśli jestem kłopotem, to po prostu zostanę tutaj... Powinnam sobie poradzić w mieście. - spuściła wzrok. Kastor chwilę się zastanawiał skąd ta nagła zmiana w jej zachowaniu. Nie wyglądało na to żeby to była jego wina.
- Nie jesteś kłopotem. Gdybyś nim miała być, to nie gnałbym, by cię ratować. – powiedział zgodnie z tym, co myślał - Mam nadzieję, że to nie z mojego powodu wolisz mieszkać na ulicy...
- Ja... nie... Tylko... - zaczęła się jąkać, nie mogąc znaleźć odpowiednich słów - Mam wrażenie, że jestem kłopotem, psze pana. - spojrzała na niego swoimi smutnymi oczami.
- Nie jesteś. - podszedł do niej i ukucnął by spojrzeć jej w oczy bez większych trudności. - Pójdziemy teraz do krawca i do szewca. Kupię ci nowe ubrania i dalej zobaczymy co będzie. Ale nawet nie myśl, że jesteś kłopotem. I mów mi Kastor. - uśmiechnął się. Dziewczynka rzuciła szczotkę do włosów na toaletkę i zeskoczyła z krzesła rzucając mu się na szyję, niemal go wywracając.
- Dziękuję... - wyszeptała przytulona do niego. - Gdyby nie pan... gdyby nie ty, Kastor, to bym umarła...
- Nie mógłbym przejść obojętnie obok czyjegoś cierpienia. - wziął ją na ręce. - No, głowa do góry, idziemy na zakupy. - uśmiechnął się i posadził ją sobie na ramieniu podtrzymując, by nie spadła. Raissa się zaśmiała.
- Nie mogę iść sama? - położyła rączkę na czarnej czuprynie Kastora.
- Nie, bo pobrudzisz sobie nóżki, księżniczko – zaśmiał się i wyszli.

***


Spoiler:

Gdy czasem ci się nudzi
Powkurzaj kilku ludzi
Poćwiartuj na kawałeczki
Jak dziecko zabaweczki
A gdy już krwią nabrudzisz
Nie będzie ci się nudzić
Posprzątać musisz burdel
Nakryli cię...
O kurde....

Spoiler:


"[...]Miecz w brzuchu to kłopotliwa rzecz - nie boli tak na prawdę, w każdym razie nie bardzo, ale jest lodowaty jak cholera; promieniujące z niego zimno zalewa całe ciało i odbiera siłę nogom, zupełnie jak wtedy, kiedy mózg ci zamarza od gryzienia kostki lodu, tylko że czujesz to wszędzie. No i czujesz, jak ostrze prześlizguje się w tobie, tnąc wnętrzności. Szczerze mówiąc, cała ta sytuacja jest do bani, skoro już chcecie znać moje zdanie.[...] "

Offline

 

#12 2014-11-15 18:46:45

Nekosia

Królowa psychopatów

Skąd: Uć
Zarejestrowany: 2013-09-30
Posty: 2912

Re: Tam, gdzie zaczynają się wątpliwości

Dzwonek przy drzwiach oznajmił przybycie klienta. Krawiec wyszedł szybko z zaplecza.
- Dzień dobry – skłonił się przed Kastorem i Raissą.
- Tak jak powiedziałem, przyszedłem z moją małą przyjaciółką. - postawił ją na ziemi.
- Dzień dobry. - dygnęła niczym prawdziwa dama.
- Witaj. Mógłbym cię prosić... - wskazał na taboret - Będzie mi łatwiej zdjąć miary na twoje ubrania. - uśmiechnął się uprzejmie. Raissa stanęła na taborecie. Krawiec zaczął mierzyć ją i zapisywał na blacie ołówkiem wyniki. Nie uszły jego uwadze uszy i ogon, ale nie zadawał pytań. Raissa cierpliwie czekała aż ten skończy. Po około dziesięciu minutach mężczyzna miał już każdą potrzebną miarę. - Jutro powinny być gotowe dwa pierwsze stroje. - schował taśmę mierniczą i zerknął jeszcze raz na gładki blat zapisany zdjętymi miarami.
- Dziękujemy. - Powiedział Kastor i wziął Raissę na ręce - Pojawię się w takim razie jutro.
Wyszli z zakładu przy dźwięku dzwoneczka.
- Kastor, będę miała taką samą pelerynkę jak ty?
- Na pewno mniejszą. - zaśmiał się. Skoro był tu krawiec, to szewc powinien być niedaleko. Nie przeliczyli się, bo chwilę później zobaczyli szyld zakładu szewskiego. Weszli do środka.
- Witam, witam... - za szewskim stołem siedział starszy mężczyzna i zszywał but - W czym mogę pomóc?
- Chciałbym by pan wykonał buty dla tej młodej damy. Zależy mi na tym, by były to buty podróżne, muszą być wytrzymałe i wygodne. Najlepiej...
- Znam się na swojej pracy, młodzieńcze, jeszcze wiem, jak wyglądają buty podróżne... Aż taki stary nie jestem. – zaśmiał się odkładając but - Chodźże młoda damo i pokaż mi swoją stópkę... - wskazał na taboret obok stołu szewskiego.
Raissa podeszła i usiadła na taborecie wyciągając bosa stópkę w stronę szewca. Ten zmierzył ją i pokiwał głową jakby sobie przytakiwał.
- Mogę wykonać wspaniałe buty dla niej, oczywiście zajmie mi to dzień, góra półtora. Nie będzie to problem?
- Żaden. I tak musimy zostać tutaj przez kilka dni.
- W takim razie zapraszam jutro po odbiór butów. - staruszek uśmiechnął się. Jemu również nie umknął koci ogon i uszka dziewczynki.
- Dziękuję. - Kastor się skłonił, posadził sobie Raissę na ramieniu i wyszli. Przeszli się jeszcze po mieście, a dziewczynka podziwiała wszystko, co tylko zobaczyła. Wrócili do karczmy, gdy tylko zgłodniała. Mężczyzna zamówił dzbanek mleka dla swojej małej towarzyszki i kilka słodkich bułeczek, a dla siebie wziął kufel piwa i miskę kaszy z sosem. Gdy zjedli i napili się poszli do swojego pokoju. Było już późno, a Raissa ziewała ze zmęczenia. Kastor położył ją w łóżku i przykrył. Sam zajął się segregowaniem rzeczy i sprawdzaniem, czego dokładnie jeszcze im trzeba. Dziewczynka pomimo zmęczenia nie zasypiała.
- Kastor... ?
- Tak?
- Masz moją przytulankę?
Chwilkę pogrzebał w torbie i wyciągnął pluszowego kotka. Podał go Raissie.
- Dziękuję... - przytuliła się do kotka i chwilkę później zasnęła. Kastor nadal przeglądał rzeczy, a gdy skończył i stwierdził, że niczego im nie brakuje zaczął studiować mapy wytyczając trasę. 

***



Rankiem obudził się z policzkiem przyklejonym do mapy. Bolały go kości od snu na krześle. Wstał i przeciągnął się. Raissa jeszcze spała. Poskładał mapy i pochował je do toreb. Zastanawiał się jak mógłby spędzić czas nie marnując go na zwykłe czekanie. Wszystko, co konieczne już załatwił, więc będzie musiał spędzić ten czas próbując zapoznać się z nową podopieczną. Nie powinien mieć z tym żadnych problemów. Raissa była otwartą dziewczynką, dobrze wychowaną i chyba pogodziła się ze stratą bliskich i domu na tyle, że nie było widać tego po niej. Przeciągnął się jeszcze raz, aż strzeliły mu kości i zszedł na dół. Przy stołach siedziało kilku gości i, albo coś jedli, albo tylko rozmawiali przy kuflu piwa. Zamówił u karczmarza śniadanie dla siebie i Raissy i poprosił by ktoś zaniósł je do pokoju. Następnie wyszedł  karczmy i ruszył przejść się ulicami. Spacerował już jakiś czas gdy nagle na jego ramieniu wylądował sokół wbijając się pazurami w koszulę.
- Hej, witaj przyjacielu... - Kastor złapał ptaka i odwiązał list, który był przymocowany do jego nóżki. - Wrócisz pod wieczór po odpowiedź. Na razie masz wolne. - powiedział tak, jakby ptak mógł zrozumieć i go uwolnił. Rozwinął list i zaczął czytać.

        Kochany Kastorze,
    Nie otrzymałam odpowiedzi na trzy poprzednie listy, które do Ciebie wysłałam. Bardzo mnie to martwi. Dawno się nie widzieliśmy i tęsknię za Tobą. Jeśli tylko masz możliwość - odpisz i odwiedź mnie ponownie.    
                                    Twoja oddana
                                    Lilith Vogel


No tak. Wiedział, że prędzej czy później będzie musiał jej odpisać. Wcześniej nie miał na to najmniejszej ochoty. Postanowił jednak odpowiedzieć na list, więc czym prędzej wrócił do karczmy, chowając kartkę do jednej z kieszeni, uprzednio ją składając.
Wszedł do pokoju, gdzie przy stole siedziała Raissa i jadła przyniesione śniadanie. Usiadł obok niej wyjmując wcześniej list i czytał go po raz kolejny zastanawiając się nad odpowiedzią. Dziewczynka chwilę mu się przyglądała.
- Dostałeś list? - spytała z zaciekawieniem, przerywając posiłek.
- Mhm... - mruknął nie przerywając formułowania ewentualnej odpowiedzi.
- A od kogo? Od jakiejś dziewczyny? - machała nogami zaciekawiona wpatrując się w list.
- Od mojej siostry jeśli już musisz wiedzieć, ciekawska ty mała... - uśmiechnął się kładąc list na stole.
- Masz siostrę? Jaka ona jest? Daleko stąd mieszka? Ile ma lat? Lubi się bawić? - Raissa zasypała go serią pytań w zastraszającym tempie.
- Po kolei, księżniczko. - uśmiechnął się. - Mam siostrę, jest młodsza ode mnie o  10 lat. Ma długie czarne włosy, ładne zielone oczy i lubi dzieci. Bawić na pewno też się lubi, kiedyś zawsze chciała, żebym bawił się z nią w chowanego.
- Nie odpowiedziałeś mi jeszcze na jedno pytanie... - patrzyła na niego wyczekująco. Przestała nawet machać nogami pod stołem.
- Ach tak, gdzie mieszka... Cóż, jest to kawałek drogi, ale moglibyśmy ja odwiedzić. Kto wie, może nawet tak ci się u niej spodoba, że zostaniesz z nią?
- A jaka ona jest?
- Bardzo miła, cierpliwa i ogólnie - dobra. Jestem pewien, że polubiłybyście się. - uśmiechnął się. Już wiedział co napisze w odpowiedzi. Najwyższy czas odwiedzić siostrę.

***


Wieczorem wyszedł przed karczmę, a na jego ramieniu wylądował ten sam sokół co rankiem.
- Miło mi cię znów widzieć. - przywiązał list do nóżki ptaka. - Możesz zanieść odpowiedź.
Sokół wystartował, a Kastor patrzył się na coraz mniej widoczny punkcik na niebie.
- Już niedługo się zobaczymy, moja droga Lil... - szepnął sam do siebie.
Wrócił do pokoju po Raissę i wybrali się do krawca odebrać dwa pierwsze stroje i sprawdzić, czy szewc skończył wykonywać buty. Cały czas rozmawiali ze sobą. Raissa opowiadała mu o swojej rodzinie, a Kastor zadawał jej  pytania. Dowiedział się, że  jej starszy brat był adeptem jakiegoś wielkiego czarownika i że dużo podróżował, że jej młodsi bracia zawsze wszędzie chodzili ze sobą, że jej matka zawsze czytała jej bajki na dobranoc i grała na skrzypcach, a jej ojciec był wiecznie czymś zajęty, co nie przeszkadzało mu w zabieraniu córki na cotygodniowy spacer po mieście. Poza tym, dowiedział się też, że dziewczynka nigdy wcześniej nie była poza granicami miasta. W zamian za te informacje on opowiadał jej o sobie - o tym że jego rodzice już też nie żyją, że został sam z siostrą, którą musiał się opiekować i o rodzinnej rezydencji nad którą sprawował pieczę już jako młody chłopak. Pominął wiele przykrych wspomnień i mówił tylko o tych dobrych rzeczach, jak wyruszenie w podróż po wyjściu siostry za mąż, spotkanie miłości swego życia i niezliczonych miejscach w różnych zakątkach świata, w których widział wschodzące i zachodzące słońce.
- … i za każdym razem to wygląda inaczej, ale równie niesamowicie. - zakończył, gdy mieli wchodzić do karczmy. W jednej ręce trzymał torby z kupionymi rzeczami, a drugą trzymał Raissę.
- Kastor, Kastor - a będę od razu mogła się przebrać w te ubrania?
- Jeśli tylko chcesz. Zobaczymy, jak będziesz w nich wyglądała. Pewnie jak mała elfia księżniczka – zaśmiał się.
- Skąd wiesz jak wyglądają elfie księżniczki?
- Byłem w wielu miejscach.
- Widziałeś elfią księżniczkę?
- A bo to jedną? Tam każdy ród ma swoją księżniczkę. Elfy nie mają jednego króla jak ludzie. - Mają kilku królów? - zainteresowała się.
- Każdy elfi ród reprezentuje jedna osoba i jeśli elfy chcą zmienić cokolwiek w swoim państwie, to zwołują wielkie zebranie, które może trwać kilkadziesiąt dni i w tym czasie naradzają się. Za każdym razem, gdy ktoś chce zabrać głos, w powietrze nad nim wznosi się świetlista kula.
- Jak oni to robią? - przerwała mu, będąc zbyt ciekawską, by czekać na odpowiedź.
- Każdy elf, bez wyjątku, posługuje się magią. W końcu to podobno elfy, według legend, nauczyli magii innych. Ale mam dalej opowiadać?
- Tak, proszę cię. - widać było, że jest zainteresowana, co Kastora bardzo zdziwiło.
- Więc wracając... Elfy zabierają głos po kolei i, gdy wszyscy już się wypowiedzą na dany temat, to dochodzi do głosowania w podobny sposób, tylko świetliste kule pojawiają się nad mównicą. Kule, zależnie od ustalonych odpowiedzi, mają odpowiedni kolor. Gdy głosowanie jest czasami skomplikowane i jest wiele wariantów nad mównicą wisi cała paleta barw.
- To musi bardzo pięknie wyglądać – rozmarzyła się wyobrażając to sobie.
- Elfy są przede wszystkim ludem kładącym nacisk na piękno. Uważają inne ludy za barbarzyńskie tylko dlatego, że nie potrafiły rozwinąć swego zmysłu sztuki do tego stopnia.
- Czyli byłeś u elfów? Jak dawno temu? Musiałeś widzieć ich głosowanie skoro wiesz jak to wygląda...
- Hmm... fakt. Byłem wśród nich gościem dawno temu. Naradzali się wtedy w sprawach dotyczących wojny pomiędzy likantropami i wampirami, a ludźmi.
- Co im było do tego? - zdziwiła się.
- Uważali, że ta wojna może się roznieść na inne ludy. I słusznie, bo po niedługim czasie do wilkołaków dołączyły fearie, a za wampirami opowiedziały się harpie i gargulce.
- Nigdy nie słyszałam o harpiach....
- To dlatego, że ta wojna rozegrała się zanim się urodziłaś i niewiele harpii ją przeżyło, a te, które przetrwały skryły się w krasnoludzkich górach. Pomimo tego, że wiecznie nienawidzące się rasy połączyły siły, ludzie i tak roznieśli je w pył. Wampiryzm i likantropia roznosi się prawie jak choroba, ale harpią trzeba się urodzić. Gargulce to rzeźby, w które jakaś nieznana siła tchnęła życie i świadomość. Dopóki istnieje magia i ludzie tworzą rzeźby, dopóty będą istnieć i gargulce. Tak więc widzisz, że dla niektórych wojny kończą się źle...
- O co wtedy się bili? - spytała i mężczyzna miał wrażenie że to ostatnie pytanie.
- O wolność. - odpowiedział smętnie.
Weszli do swojego pokoju gdzie czekał na nich posiłek. Usiedli do stołu i zjedli. Na początku panowała niezręczna cisza, ale później Raissa zaczęła rozmawiać o tym, jak to chciałaby się nauczyć strzelać z łuku, bo kiedyś widziała chłopów wracających z polowania z dużą ilością zwierząt.
- Strzały lecą, i to jest niesamowite, że taki kawałek drewna i stali potrafi odebrać życie łani. - zachwycała się, gdy już skończyła jeść.
- Równie dobrze, ten sam kawałek drewna może odebrać życie człowikowi, jesteś tego świadoma?
- Tak! I to jest właśnie niesamowite! Wystarczy coś tak małego, by odebrać ludzkie życie, to jest niesamowicie straszne!
- Tak samo jak i sztylet. Nim też możesz odebrać człowiekowi życie, o ile tylko umiesz się posługiwać tą bronią.
- A ty jaką bronią umiesz władać?
- Cóż, przeróżną. Mieczem, łukiem, troszkę też magią, ale nie jestem w tym dobry. Rzucałem kiedyś sztyletami, ale nie uważam tego za skuteczną metodę w walce podróżnej. Raz zdarzyło mi się strzelać z broni palnej, ale jest ona zbyt powolna przy ponownym użyciu. Dużo czasu zajmuje nabicie jej...
- A według ciebie czym byłoby najlepiej walczyć dziewczynie? 
- Hmm... cóż... - przyjrzał się jej uważnie. - Jeśli o ciebie chodzi na razie jesteś za mała na walkę bronią. Ale za kilka lat proponuję ci łuk. - uśmiechnął się.
- A nauczyłbyś mnie rzucania sztyletami? I w ogóle walki sztyletami? - stanęła na krześle opierając się na stole i wychylając w jego stronę.
- Jeśli tylko chcesz i masz tyle siły, to czemu by nie. Zawsze będziesz umiała się bronić. Chociaż nie wiem czy walka na sztylety przyda się komuś w twoim wieku...
- Nie jestem wcale taka mała! Mam już dziesięć lat!
- Dobrze wiedzieć. - uśmiechnął się. Teraz przynajmniej wiedział ile ma lat, bo wyglądała na nieco młodszą.
- Powiedz mi, ile masz lat? - usiadła z powrotem na krześle.
- Za dużo. – wyszczerzył do niej zęby w uśmiechu.
- Ja ci powiedziałam – naburmuszyła się.
- Nawet jakbym ci powiedział, to pewnie byś mi nie uwierzyła. - zbył jej humory wzruszeniem ramion.
- Niech ci będzie. - zeskoczyła z krzesła. - To mogę się już przebrać w tamte ubraniaaaa? - spojrzała na niego. Dziwne było to, że jej oczy zrobiły się błyszczące, a źrenice powiększyły się tak, jak u kota, który się łasi.
- To zmiataj się przebierać. - podał jej ubrania, a ona pobiegła do łazienki. Po kilku minutach wyszła.
- No, no, no.... - uśmiechnął się gdy ją zobaczył. - Wyglądasz nawet lepiej niż elfia księżniczka.
- Naprawdę? - ucieszona wykonała obrót wokół własnej osi. Peleryna załopotała pod wpływem ruchu ukazując śliczny szary ogon, który do tej pory skrywała pod falbanami sukien.
- Jest prześlicznie. I w sam raz do podróży. Krawiec spisał się doskonale. - Kastor cieszył się tym, że Raissa jest zadowolona. Znaczna większość szlacheckich panienek byłaby wściekła, gdyby kazano im porzucić zdobne, falbaniaste suknie, a ona sama to zrobiła. Na dodatek zapragnęła nauczyć się walczyć. Czuł, że nie tylko nie sprawi mu kłopotu, ale będzie też wspaniałą towarzyszką podróży.
- Jutro będziemy szli po odbiór reszty ubrań i wyruszymy? - spytała stając na krześle, by móc zobaczyć w lustrze cały swój nowy strój.
- Najpewniej tak. Dzisiaj jeszcze mamy wolne.
- Może pójdziemy sprawdzić, jak się ma Betsiria przed podróżą? Nigdy nie zajmowałam się jeszcze koniem... - zeskoczyła z krzesła i wsunęła je pod stół.
- Skoro tylko chcesz, to możemy.
- Nie wiem zresztą co innego mielibyśmy robić. - ruszyła sama do drzwi i wyszła. - Kto pierwszy! - rzuciła biegnąc do wyjścia.
Kastor zaśmiał się i wybiegł za nią uprzednio zamykając pokój. Dość szybko ją dogonił, ale do stajni wpadli równocześnie śmiejąc się.
- Pierwsza! - krzyknęła i podeszła do boksu Betsirii.
Kastor również zbliżył się i wszedł do boksu razem z Raissą. Pogładził klacz po szyi po czym sam zajął się sprawdzaniem siodła. Chłopak stajenny dobrze zajmował się koniem.
Dziewczynka do wieczora uczyła się, jak zajmować się koniem, a młody mężczyzna opowiadał jej o różnych sytuacjach, które sprawiają czasami problemy i jak z nich wybrnął. Po jakimś czasie zorientowali się, że mały rudzielec uważnie się przysłuchuje. Nie przerywali lekcji, ponieważ nie przeszkadzało im to. Chłopaczek patrzył z podziwem i szacunkiem na Raissę. Pewnie pierwszy raz widział swoją rówieśniczkę zajmującą się pracą typowo męską. Nie siedział przy nich długo, ponieważ musiał wracać do swoich obowiązków, ale co jakiś czas zaglądał, by sprawdzić, jak Raissa sobie radzi.
Spędzili tam cały czas, jaki pozostał im do zmierzchu. Po zachodzie słońca wrócili do karczmy i zjedli kolację. Raissa przebrała się w koszulę nocną i położyła się tuląc swoją przytulankę.
- Kastor, ty zasnąłeś wczoraj na krześle... - zaczęła ziewając, gdy zobaczyła, że znów siadł do stołu nad rozłożonymi mapami.
- To nic... Czasami mi się to zdarza. Nic niezwykłego... - mruknął. Raissa wstała i podeszła do niego. Spojrzała mu w oczy kładąc dłonie na jego przedramieniu.
- Jak ty nie idziesz spać, to i ja nie będę spała.
- Hm, dobrze, to znów się prześpię na krześle. - uśmiechnął się do niej. Nie był zmęczony.
- To w takim razie ja z tobą.
- No dobra, wojowniczko. - zaśmiał się - Wskakuj na kolana, bo ci zmarzną stopy. - posadził ją sobie na nogach, a ona spojrzała na mapy.
- Pokażesz mi, gdzie jedziemy? - oparła głowę na jego barku.
- Nie ma sprawy. - uśmiechnął się i tłumaczył jej całą trasę sunąc palcem po mapie. Opowiadał jej gdzie planuje robić postoje i jak długo może zająć im podróż, co mogą zobaczyć w mijanych miejscach. Obiecał jej również, że na pozamiejskich postojach będzie uczył ją walki, a na postojach miejskich, w karczmach nauczy ją czytania map i innych przydatnych rzeczy. Trochę po północy Raissa zaczęła zasypiać mu na kolanach wtulona w jego ramię. Wstał, biorąc ją na ręce i położył w łóżku. Przebudziła się nieco i złapała go za rękaw.
- Czemu nie chcesz spać w łóżku...? - spytała zaspana patrząc na niego spod przymkniętych powiek.
- Bo ty tutaj śpisz... - odpowiedział jej, po czym puściła jego rękaw.
- Ale to nie przeszkadza... połóż się obok mnie, proszę...
Zrobił to, o co go poprosiła, po czym przytuliła się do niego.
- Dobranoc... - mruknęła zasypiając.
- Dobranoc... - odpowiedział jej lekko speszony sytuacją. Po jakimś czasie sam zasnął.

***


Spoiler:

Gdy czasem ci się nudzi
Powkurzaj kilku ludzi
Poćwiartuj na kawałeczki
Jak dziecko zabaweczki
A gdy już krwią nabrudzisz
Nie będzie ci się nudzić
Posprzątać musisz burdel
Nakryli cię...
O kurde....

Spoiler:


"[...]Miecz w brzuchu to kłopotliwa rzecz - nie boli tak na prawdę, w każdym razie nie bardzo, ale jest lodowaty jak cholera; promieniujące z niego zimno zalewa całe ciało i odbiera siłę nogom, zupełnie jak wtedy, kiedy mózg ci zamarza od gryzienia kostki lodu, tylko że czujesz to wszędzie. No i czujesz, jak ostrze prześlizguje się w tobie, tnąc wnętrzności. Szczerze mówiąc, cała ta sytuacja jest do bani, skoro już chcecie znać moje zdanie.[...] "

Offline

 

#13 2017-02-02 00:46:01

Marsen

Weteran

Zarejestrowany: 2012-11-06
Posty: 1225

Re: Tam, gdzie zaczynają się wątpliwości

Offline

 

#14 2018-08-03 11:48:33

Nekosia

Królowa psychopatów

Skąd: Uć
Zarejestrowany: 2013-09-30
Posty: 2912

Re: Tam, gdzie zaczynają się wątpliwości

Rankiem Raissa wstała jako pierwsza. Zaczęła budzić Kastora, nie mogąc się doczekać podróży. Szarpnęła go delikatnie za koszulę, a on od razu się obudził. Nie było po nim widać zaspania, jak u każdego innego człowieka po śnie, ani zmęczenia. Wstał, doprowadził pomięte ubranie do porządku i zszedł na dół po śniadanie, a dziewczynka w tym czasie ubrała się i wyszczotkowała włosy. Wrócił gdy odkładała szczotkę na toaletkę. Zjedli śniadanie gawędząc pogodnie, po czym Kastor zaczął pakować wszystkie ich rzeczy. Raissa przyglądała się uważnie co i gdzie chowa, by w razie czego mogła sama wyciągnąć to, czego potrzebuje, bądź też zapakować to spowrotem. Zabrali swoje torby, Kastor wszystkie, prócz tej jednej, najlżejszej, z mapami, którą wzięła Raissa. Oddał klucz karczmarzowi, uregulował należność i poszli do stajni. Tam osiodłał klacz, przytroczył torby do siodła i posadził na nim dziewczynkę. Przy wyjściu zaczepił jeszcze małego stajennego i dał mu srebrną monetę w nagrodę za staranną opiekę nad koniem. Opuścili stajnię i osłupiałego rudzielca, po czym skierowali się do krawca, by odebrać ubrania. Załatwili już wszystkie sprawunki i opuścili miasto.
    Cały czas o czymś rozmawiali, a jeśli już trafiały się momenty ciszy, nie była to cisza niezręczna. Jechali bez przerwy po drodze mijając małe wioski i duże gospodarstwa szlacheckie. Powoli zapadał zmrok, lecz oni nie zwracali na to uwagi. Dopiero, gdy zaczęli opuszczać okolicę rolniczą i wjeżdżali w tereny bardziej zalesione Kastor zorientował się, że jest już dość ciemno i wypadałoby zatrzymać się na noc i rozbić obóz. Rozglądał się za dobrym miejscem do postoju, lecz nie znalazł takiego. Postanowił, że będą podróżować całą noc, dzięki czemu prędzej dotrą na miejsce. Raissa równie dobrze mogła spać przytulona do niego i owinięta w wełniany płaszcz - nic złego się jej nie stanie. Mimo to dziewczynka nie zasnęła. Rozglądała się cały czas podziwiając las nocą. Przelękła się gdy usłyszała wycie wilka.
- Kastor, to wilkołaki? - spytała ze strachem.
- Nie, to zwykłe wilki. Ale w porównaniu do wilkołaków z nimi nie da się dogadać. Nie powinny nas zaatakować, nie martw się. - uspokoił ją, choć wycie wzbudziło w nim niepokój. A jeśli jest ich dużo więcej? Mogą ich zaatakować, a z całą watahą nikt nie jest sobie w stanie poradzić, chyba, że potężny mag. Teraz już na pewno się nie zatrzymają, bo to byłoby równoznaczne z podaniem się na tacy wilkom. Jechali stałym tempem, a wycie powtarzało się, raz bliżej, raz dalej. Na około trzy godziny przed świtem drogę przecięło im kilka smukłych kształtów, które chwilę później zniknęły w lesie. Betsiria strzygła niespokojnie uszami, Raissa pomimo zmęczenia nadal nie mogła zasnąć, a Kastor obawiał się ataku, który mógł nastąpić lada moment. W powietrzu dało się wyczuć napięcie i strach. Wycie tym razem stopniowo przybliżało się, a gdzieniegdzie pomiędzy drzewami błyskały dzikie ślepia. Raissa trzęsła się ze strachu i zdenerwowania.
- K-kastor, a co jeśli nas zaatakują? Jest ich chyba dużo...
- Wtedy zobaczymy. - odpowiedział jej starając się ukryć zdenerwowanie. Na szczęście skutecznie, bo gdyby wyczuła, że on też się denerwuje zaczęłaby panikować.
    Na około półtorej godziny przed świtem drogę zagrodziły im dwa wilki. Betsiria zatrzymała się nie chcąc iść dalej. Raissa wstrzymała oddech przestraszona. Mężczyzna spojrzał za siebie i na boki. Zostali otoczeni - w zaroślach przy drodze po obu stronach skrywały się wilki, a na drogę za nimi wyszły jeszcze trzy.
- K-kastor... co teraz...? - Raissa patrzyła się oczyma ogromnymi ze strachu to na wilki, to na swojego towarzysza. Ten w milczeniu wyciągnął łuk, póki jeszcze wilki stały nieruchomo. Nie ma szans na to, by przebili się przez krąg. Pozostaje walczyć, może uciekną, może zginą. Nałożył strzałę na cięciwę i naciągnął łuk, nie za szybko – mogło to wywołać atak drapieżników, ale też nie za wolno – mogłyby wtedy skojarzyć co się dzieje. Wymierzył w wilka stojącego naprzeciwko niego i wystrzelił. Zwierzę padło na miejscu ze skowytem. Teraz błyskawicznie naciągnął druga strzałę i wycelował w drugiego wilka, który już biegł razem z resztą stada prosto na nich. Wystrzelił nie tracąc ani chwili i druga bestia padła martwa. Koń w panice rzucił się do przodu, ale drogę zastąpiły mu dwa nowe wilki, które zmieniły poległych towarzyszy. Koń stanął dęba, a jego jeźdźcy spadli. Kastorowi łuk wyleciał z ręki, ale złapał Raissę, tak, że ta nie potłukła się za bardzo, ani nie była narażona na wilcze kły.
        Koń wierzgając kopytami zranił dotkliwie oba wilki które wycofały się ze skowytem. Dało to czas na podniesienie się Kastorowi i dobycie miecza. W momencie w którym wilk rzucał się na niego mężczyzna wykonał wypad i dźgnął zwierzę w klatkę piersiową. Cielskiem mięsożercy wstrząsnęły przedśmiertne drgawki, gdy padł na ziemię. Raissa piszczała. W tym czasie Betsiria zamiast uciec broniła swojego pana i nie dopuszczała, by wilki zaszły go od tyłu. Jej kopyta skutecznie odstraszały napastników. Dziewczynka stała tuż obok Kastora i krzyczała do niego, gdzie znajduje się najbliższy wilk i jakie według niej ma zamiary. Jak na osobę, która widziała pierwszy raz dzikie wilki doskonale odgadywała ich zamiary. Ale nikt nie ma oczu dookoła głowy.
W czasie, gdy Kastor odstraszał jednego wilka drugi rzucił się na niego i wgryzł się w jego lewy bark próbując złamać mu zębami obojczyk. Mężczyzna krzyknął i upadł na kolana pod wpływem bólu i ciężaru zwierzęcia.
- Kastor! - pisnęła dziewczynka, gdy drapieżnik zacisnął swe szczęki na jego ramieniu. Kastor nie stracił przytomności umysłu i dźgnął zwierzę kilkukrotnie, a ono pod wpływem bólu zwolniło uścisk. W międzyczasie kolejny wilk skakał na mężczyznę, ale nim zajęła się klacz. Kopnęła bestię w locie tylnymi nogami tak, że ta przeleciała kilka metrów i padła nieruchomo. Pozostałe wilki stwierdziły chyba, że zdobycz nie jest warta dalszych ofiar i zrezygnowały, bądź też miały zamiar zaatakować powtórnie. Raissa stała przy Kastorze, który próbował ręką tamować krew z poszarpanego barku. Koń uspokoił się, ale nadal czujnie strzygł uszami.
- W torbie przy siodle są opatrunki, mogłabyś mi ją podać? - Zaczął rozpinać kaftan, by móc opatrzyć ranę. Raissa podbiegła do klaczy i zaczęła gorączkowo szukać owej torby. Znalazła ją, odtroczyła trzęsącymi się ze zdenerwowania dłońmi i zaniosła biegiem Kastorowi. Ten wziął bez słowa torbę, wyciągnął z niej opatrunki i zaczął opatrywać ranę. Dziewczynka przyglądała mu się zmartwiona i jednocześnie nasłuchiwała, czy wilki nie wracają.
    Zaczynało powoli świtać. Kastor opatrzył ranę i zabandażował bark. Raissa pomogła mu ubrać koszulę i kaftan i oboje wsiedli na konia w milczeniu. Mężczyzna był straszliwie blady, a dziewczynka miała podkrążone ze zmęczenia oczy, mimo to nie zasnęła. Klacz nie biegła już kłusem, ale przeszła w galop. Cała trójka chciała znaleźć się jak najszybciej w jakimś mieście, albo wioseczce. Koło południa dojechali do małej wsi, na środku której przy kamiennej studni bawiło się kilkoro dzieci. Gdy zobaczyły podróżnika zlękły się nieco, ale jedno z nich, najpewniej najstarsze i najodważniejsze z grupy wyszło na powitanie jeźdźcowi.
- Witojcie, panie! - zawołał kłaniając się. Najpewniej uważał, że Kastor może poczuć się urażony, jeśli małe pacholę mu się nie ukłoni. Gdy się wyprostował spostrzegł chorobliwą bladość mężczyzny i zobaczył zmęczenie i troskę o towarzysza na twarzy dziewczynki. - Dyć to nie potrzebuje pan pomocy? - podszedł bliżej. - Mogę ci ja po matulę posłać Horszę. Matula pomoże panu.
- Potrzebowalibyśmy miejsca, gdzie moglibyśmy wypocząć i znaleźć coś do jedzenia. Zapłacę odpowiednio.
- A jakże, panie. - skłonił się po czym odwrócił się prędko do dzieci – Horsza! Dyć, po matulę biegiem! Niech no przybieży, zajmie się panem... - nie zdążył jeszcze nawet dokończyć, a mały, chudy blondynek wystrzelił biegiem w stronę pól. Raissa zsunęła się z konia i wylądowała na ziemi, a zaraz za nią zszedł Kastor.
- Umiesz zająć się koniem... ? - spytał szczupłego blondyna. Horsza musiał być jego młodszym braciszkiem, bo podobieństwo było wyraźne.
- Tak, panie, umiem.
- Jak cię zwą, chłopcze?
- Alik, panie. - skłonił się. Teraz zobaczył, że koszula Kastora jest nieco przesiąknięta krwią i poszarpana. - Pan jest ranny? Jak mogę pomóc?
- Możesz zaprowadzić nas gdzieś gdzie będziemy mogli odpocząć? Potem cię poproszę o kolejne rzeczy, jeśli to nie będzie dla ciebie zbyt duży wysiłek.
- Tak jest! Proszę za mną – ruszył w stronę jednego z domów. Z pola właśnie schodziły dwie postaci: jedna mała, druga - większa. Ta mniejsza biegła ile sił w nogach i zostawiła w tyle druga postać. Gdy doszli do domu Alik otworzył drzwi do izby i zaprosił podróżników do środka. Horsza wpadł chwilkę później i wydyszał z siebie:
- Matula już biegnie... - po czym z powrotem wypadł na dwór.
Alik podał Kastorowi kubek świeżej wody, którą przyniosła jedna z dziewczynek. Mężczyzna wypił ją duszkiem. Usiadł na ławie przy dużym stole i oparł się o niego lekko.
- Powiedz mi: wiesz gdzie twoja matula mogłaby nam dać miejsce do spania? Może być nawet stodoła.
- Nie wiem, panie. Ale ona zaraz tu będzie. - chłopak ledwo co dokończył zdanie, a do domu weszła około trzydziesto- może trzydziestopięcioletnia kobieta o długich blond włosach związanych w warkocz, który upięty był na głowie niczym korona.
- Cóż to się dzieje, kimże pan? Czego żąda? - skrzyżowała ręce na piersiach i nieufnie spojrzała najpierw na Kastora, potem na Raissę. Jej wzrok zatrzymał się na zakrwawionej i poszarpanej koszuli mężczyzny i zmęczonych oczach dziewczynki. - Nóż, my nie chcemy kłopotów, nie będziem ukrywać zbiegów ani porywaczy. - odsunęła się kawałek w tył.
- Jestem zwykłym podróżnikiem, a to moja córka. - skłamał bez mrugnięcia okiem, a Raissa była zbyt zmęczona, by jakkolwiek zareagować. - W nocy, na trakcie zaatakowały nas wilki. Potrzebujemy dnia odpoczynku. Niczego więcej. - brzmiał tak szczerze, że kobieta musiała mu uwierzyć.
- Pokażże panie tą ranę. Mam ziółka, może pomogę. - podeszła do niego powoli, chyba nadal trochę się go obawiając. Raissa usiadła po jego drugiej stronie. - Alik, zawołajże Frann. Niech mi pomoże. -  chłopak wybiegł z domu, a kobieta stanęła obok Kastora - Ściągnijże, panie, te koszulę. Trza bandaż zmienić, coby się zaraza nie wdała jaka.
Mężczyzna posłusznie wykonał polecenie. Bandaże były przesiąknięte dość świeżą krwią, która zaczynała krzepnąć. Kobieta zaczęła je odwijać nie pytając się nawet o zgodę. Gdy zobaczyła poszarpany bark spojrzała zdziwiona na Kastora.
- Jakiś to wielki był wilk który pana podziabał. Jak koń?
- Nieco mniejszy. Ale był potwornie ciężki. - odpowiedział spokojnie z lekkim zmęczeniem w głosie.
Kobieta poszła po wodę oraz ziółka i oczyściła ranę przemywając ją naprędce przygotowanym wywarem. Raissa wszystkiemu się przyglądała, a co najważniejsze, nie bała się widoku krwi.
- Kastor, jak się czujesz? - spytała patrząc się na niego z niegasnącą troską w oczach. Bardzo się martwiła o swojego opiekuna i obrońcę. Mimo, że nie znali się zbyt długo ona już się do niego przywiązała. Z resztą - nie chciałaby stracić kolejnej bliskiej osoby. 
- Dobrze, księżniczko. - uśmiechnął się słabo.
Kobieta wzięła skądś czysty bandaż i kończyła już opatrywanie gościa.
- Radzę założyć czystą koszulę, panie...
- Morgenstern. Kastor Morgenstern.
- … panie Morgenstern. - nazwisko brzmiało jej znajomo, lecz nie potrafiła powiedzieć, skąd je znała.
- Raisso, mogłabyś poprosić Alika o pomoc w przyniesieniu toreb? Gdzie moglibyśmy się zatrzymać na noc? Może być nawet stodoła. - powiedział po chwili.
- A więc, panie Morgenstern, niech tak panu będzie. W domu nie mam miejsca, będzie pan musiał spać na sianie. Alik zaniesie rzeczy. Alik! Gdzież on? Poszedł po Frann, gałgan jeden, i zginął. - wyszła za drzwi zobaczyć, gdzie są jej dzieci. Raissa wyszła razem z nią.
Na głównym rynku był tłumek dzieci i dwie postaci nieco starsze od nich stojące przy siwym koniu, który był czymś obładowany.
- Alik, gałganie, chodźże tutaj!
Chłopiec natychmiast przybiegł rozpromieniony.
- Enre wrócił! Przywiózł ze sobą dużo wilczych skór i dwa jelenie!
- Miałeś pomóc... - westchnęła. - Pomóż jej zanieść ich rzeczy do stodoły. Niech weźmie też koszulę dla swojego ojca i niech się położą spać... - odesłała chłopaka, a sama poszła zobaczyć co się dzieje.
      Raissa wzięła konia za uzdę i poszła za chłopcem. W stajni zdjęła torby z końskiego grzbietu i wyjęła koszulę dla Kastora. Nie rozsiodłała klaczy. Postanowiła, że zrobi to, gdy wrócą. Zaniosła koszulę mężczyźnie, a ten ubrał się i poszli do stodoły. Oboje rozsiodłali wierzchowca, by następnie samemu móc się położyć spać. Gdy Alik wszedł do stodoły, by napoić konia, zastał ich śpiących. Raissa przytulona do prawego ramienia Kastora z głową na jego piersi spała z lekko rozchylonymi ustami. Alik zagapił się na nią i potknął się prawie wylewając wiadro z wodą. Klacz zarżała cicho.
- Ciiiii... Obudzisz ich. - postawił wiadro przed koniem głaszcząc go po szyi. Betsiria piła, a on gładził ją. Gdy skończyła zabrał wiadro i wyszedł spoglądając jeszcze na śpiącą Raissę.
- Dobranoc. - szepnął i wyszedł.


Spoiler:

Gdy czasem ci się nudzi
Powkurzaj kilku ludzi
Poćwiartuj na kawałeczki
Jak dziecko zabaweczki
A gdy już krwią nabrudzisz
Nie będzie ci się nudzić
Posprzątać musisz burdel
Nakryli cię...
O kurde....

Spoiler:


"[...]Miecz w brzuchu to kłopotliwa rzecz - nie boli tak na prawdę, w każdym razie nie bardzo, ale jest lodowaty jak cholera; promieniujące z niego zimno zalewa całe ciało i odbiera siłę nogom, zupełnie jak wtedy, kiedy mózg ci zamarza od gryzienia kostki lodu, tylko że czujesz to wszędzie. No i czujesz, jak ostrze prześlizguje się w tobie, tnąc wnętrzności. Szczerze mówiąc, cała ta sytuacja jest do bani, skoro już chcecie znać moje zdanie.[...] "

Offline

 

#15 2018-08-03 11:50:07

Nekosia

Królowa psychopatów

Skąd: Uć
Zarejestrowany: 2013-09-30
Posty: 2912

Re: Tam, gdzie zaczynają się wątpliwości

Gdy Raissa się obudziła było już południe. W stodole panował półmrok, gdzieniegdzie światło przesączało się przez szpary między deskami. Kastor wciąż spał. Nie był już tak blady jak wcześniej, a bandaż nie był przesiąknięty krwią. To był dobry znak. Dziewczynka wstała starając się nie budzić swojego opiekuna i wyszła ze stodoły wyprowadzając ze sobą klacz. Puściła ją wolno, by poskubała trochę świeżej trawy. Sama zaś podeszła do dzieciaków, które jak poprzedniego dnia, zebrane były przy studni. Alik zauważył ją, gdy tylko weszła na plac.
- Jak się spało, śpiąca królewno?! - zawołał, machając do niej. Podeszła do dzieci. Były w różnymi wieku, a Alik był najstarszy z nich. Dziwnie patrzyły się na Raissę.
- Ile masz lat? - spytał mały chłopiec, może sześcioletni. 
- Dziesięć. - odpowiedziała. Zastanawiało ją czemu się jej o to pytają.
- Nie powinnaś siedzieć w domu i uczyć się tych wszystkich babskich rzeczy? Moja siostra musi się tego nauczyć, jeśli będzie chciała wyjść za mąż. Każda kobieta powinna umieć gotować, prać, sprzątać...
- Nigdy nie musiałam nic sama robić. - wzruszyła ramionami - Zawsze robili to służący. Zresztą - nie wiem, czy chcę wychodzić za mąż. To nudne.
- Na prawdę miałaś służących? Robili wszystko za ciebie?
- Jesteś księżniczką? - pospała się fala pytań ze wszystkich stron. Raissa zaśmiała się.
- Nie, nie jestem księżniczką. A w domu zawsze było troje służących. Gus, który dbał, by zawsze było drewno do kominka i by wszystko działało jak należy, Ingrid - nasza kucharka i Silsa, która była pokojówką. Dbała o to, by wszędzie było czysto i by zimą było napalone w kominkach.
- Czemu już nie mieszkasz w swoim domu? Wygonili cię?
- Nie. Moi rodzice i rodzeństwo nie żyją. - posmutniała, co dzieci od razu zauważyły. Alik wstał z ziemi i ogarnął wszystkich spojrzeniem.
- Dajcież jej spokój! Myślicie, że co? Że ona jakaś lepsza, czy gorsza? Taka sama jak my, tylko inszej mieszkała! - po czym, gdy dzieciaki zamilknęły spojrzał na nią - Kim jest dla ciebie tamten facet, skoro twoja rodzina nie żyje? Wczoraj powiedział, że jest twoim ojcem. Okłamał nas?
- Kastor mnie uratował i jest moim bohaterem. Gdy zostałam sama, do mojego domu wdarł się rozbójnik. Gonił mnie chcąc wyrządzić mi krzywdę, nawet rzucił we mnie swoim sztyletem i zranił mnie! - zaczęła opowiadać, a wszystkie dzieciaki słuchały jak urzeczone. Pokazała palcem na małą, jeszcze świeżą bliznę na policzku - O, tutaj mnie drasnął. Już mnie prawie złapał, kiedy pojawił się Kastor, zupełnie znikąd i go załatwił!
- Zabił go? - spytał mały chłopczyk z rudą czupryną i twarzą całą usianą piegami.
- Tak. Potem się mną zaopiekował i obiecał, że nic mi już nie grozi. Słowa dotrzymał, bo gdy pojawiło się więcej rozbójników, on ich pokonał i uciekliśmy!
- To oni go zranili?
- To musiały być bestie! Widzieliśmy przecież jego ranę!
- Nie, nie zranili nas, tylko zniszczyli nam trochę rzeczy. Zreperowaliśmy je w mieście, a teraz jedziemy do jego siostry. Po drodze zaatakowały nas wilki. Były ogromne! Miały wielkie białe lśniące kły i świecące ślepia. Otoczyły nas, ale Kastor się nie bał! Obiecał, że będzie mnie bronił i znów to zrobił! Choć strasznie się bałam, gdy jeden z wilków go ugryzł. Myślałam, że to już koniec. Na szczęście tamte, które zostały - uciekły. Mam nadzieję, że więcej ich nie spotkamy.
- Ich może nie spotkacie, ale inne wilki na pewno, to nieuniknione. - w ich stronę szedł blondyn, który przyjechał konno poprzedniego dnia -  A więc to wy zabiliście te wilki i zostawiliście tyle pięknych skór na trakcie? - uśmiechał się lekko - Dziękujemy wam.
- A my dziękujemy wam za gościnę i pomoc. Nazywam się Raissa Vettinari, miło mi pana poznać. - skłoniła się delikatnie.
- Enre. Jak to się stało, że szlachcianka zniżyła się do poziomu plebsu? - uśmiechnął się gorzko - Zwykle nawet nie jesteście w stanie wystawić swoich delikatnych stópek poza karoce i lektyki, a ciebie widzę jak rozmawiasz z chłopskimi dziećmi i zabawiasz je opowiastkami. 
- Nie uważam się za lepszą. To, że mam szlachetne nazwisko nie ma znaczenia.
- Ależ ma. I radzę ci jak najprędzej stąd znikać. Inaczej zhańbisz swoje piękne nazwisko.
- Enre! Jak tak możesz! - Alik ruszył w stronę brata, najpewniej chcąc, by ten się uspokoił.
- Jak mogę? Już nie pamiętasz co zrobili ojcu? A może masz nadzieję zostać jej pieskiem, albo niewolnikiem? - w jego głosie było słychać złość i nienawiść. Gdy brat się do niego zbliżył na wyciągnięcie ręki, ten go popchnął. Alik upadł na ziemię.
- Odbiło ci? - chciał podnieść się z ziemi, ale blondyn złapał go za przód koszuli, poderwał z ziemi i zaczął nim trząść wydzierając się na niego. Raissa rzuciła się na blondyna i zaczęła go okładać pięściami.
- Puść go! Puść go!
Enre szybko zareagował i cisnął Alika prosto na dziewczynę. Oboje upadli na ziemię. Chłopiec sekundę później podniósł się by nie przygniatać Raissy.
- Jesteś taką samą zdradziecką świnią jak i reszta. Tylko byś się płaszczył przed tymi wszystkimi paniczkami. - ruszył w stronę stajni, by po chwili wyjechać z niej konno.
Raissa i Alik pozbierali się. Dzieciaki, które rozpierzchły się, gdy tylko Enre zaczął się zbliżać, teraz wróciły. Pomogły przewróconym otrzepać się z pyłu.
- Co mu się stało? - Raissa spojrzała na chłopaka.
- On już tak ma. Nienawidzi każdego, kto nosi szlachetne nazwisko, nie ważne, czy ten człowiek jest dobry czy zły... Ale ty chyba nie jesteś człowiekiem. Ludzie mają normalne uszy. - postanowił zadać jej pytanie, które go dręczyło od pierwszego momentu.
- Nie jestem człowiekiem, ale nie wiem, do jakiej rasy należę. Nigdy nie musiałam wiedzieć. - wzruszyła ramionami i ruszyła spowrotem do stodoły, żeby zobaczyć czy Kastor wstał. 
- Tak naprawdę jeszcze nigdy nie widziałem kogoś, kto nie jest człowiekiem.
- Ale przecież to nie ma znaczenia, prawda?
- Nie, raczej nie...
Zapadła pomiędzy nimi zupełna cisza, która zaczynała być niezręczna. Weszli do stodoły i zobaczyli Kastora w pełni sił, pakującego wszystkie rzeczy i stojącą obok, osiodłaną Betsirię.
- Wyjeżdżamy? - Raissa patrzyła zdziwiona na mężczyznę.
- Tak. - odpowiedział krótko, po czym zwrócił się do Alika – Jak obiecałem twojej matce, wynagrodzę wam kłopot. Na nas już czas.
- Dobrze się pan czuje? - Alik spojrzał na Kastora ze zdziwieniem. Nikt normalnie nie wyzdrowiałby tak szybko. - Na pewno nie potrzebuje pan czegoś?
- Nie, rana nie była taka poważna, jak myślałem. A my musimy już ruszać. Pożegnaj się, Raisso. Zaraz wrócę. - po czym wyszedł ze stodoły. Najpewniej poszedł zapłacić matce Alika, tak, jak obiecał na początku. Raissa i Alik spojrzeli na siebie ze smutkiem.
- Odwiedzisz mnie jeszcze kiedyś? - chłopak uśmiechnął się lekko, starając się ukryć rozczarowanie.
- Oczywiście, jeśli tylko będę mogła – również uśmiechnęła się. - umiesz czytać i pisać? 
- Tak, ale listy idą strasznie długo i papier drogi...
- To nic! Kastor ma sokoła, będę do ciebie pisała, a ty do mnie na odwrocie listów, dobrze? - uśmiechnęła się.
- Super! - blondyn się zaśmiał. Mimo tak krótkiego czasu jaki ze sobą spędzili dzieci nawiązały nić przyjaźni.   
Po kilku minutach wrócił Kastor.
- Gotowa do drogi? - uśmiechnął się delikatnie.
- Tak – Wyszli ze stodoły, Raissa pożegnała się z Alikiem i obiecawszy mu, że jeszcze go odwiedzi, wsiadła ze swoim towarzyszem na konia i ruszyli dalej.
    Przez następne dwa dni podróży nie działo się nic niezwykłego dla Kastora. Dla Raissy natomiast były to niezwykle interesujące dwa dni. Mężczyzna uczył ją jak wyszukać odpowiednie miejsce na obozowisko, jak tropić zwierzynę, orientować się i odliczać za pomocą gwiazd oraz słońca. Podczas postojów rozkładał mapę i uczył ją geografii i opowiadał historie związane z przeróżnymi miejscami. Unikał jak na razie rozmowy i pytań na temat Wielkiej Wojny. Dziewczyna chłonęła wiedzę jak gąbka wodę, ale była też ciekawa umiejętności praktycznych, takich jak rozpalanie ogniska, zakładanie sideł i przede wszystkim umiejętności walki. Z tychże umiejętności Kastor postanowił nauczyć ją tylko rozpalania ogniska. Na zakładanie sideł musieliby poświęcić całą noc w jednym miejscu, a na walkę Raissa, według niego, była jeszcze za mała, pomimo tego, że gdyby była chłopcem już dawno byłaby szkolona jak dziecko szlacheckie. W takim rytmie upłynęły im dwa dni podróży, aż dotarli do niewielkiego miasteczka. Uzupełnili tam zapasy i nie zatrzymując się na dłużej ruszyli w dalszą drogę. Czekały ich jeszcze cztery dni jazdy według obliczeń Kastora, chyba że skróciliby sobie drogę jadąc przez las niewielką ścieżką – dawnym traktem jednego ze starych państw. Po przemyśleniu obu wariantów mężczyzna wybrał podróż przez las. W razie gdyby skończyły im się zapasy mogli coś upolować, a Raissa nadal zdobywałaby wiedzę i potrenowałaby tropienie. Dzięki skróceniu trasy mógł nawet nauczyć ją zakładać sidła. Jak na razie oboje widzieli same pozytywy. Przed wyjazdem wypytał jeszcze karczmarza czy w lesie jest dużo drapieżników, ale ten tylko skwitował to stwierdzeniem 'czyżbyś wątpił w sprawność naszych łowców, panie podróżniku?'. Tak więc kolejnego dnia zagłębili się w las rzadko uczęszczaną ścieżką.
    Gdy tylko minęli linię drzew musieli przyzwyczaić wzrok do panującego w lesie półmroku. Wszystkie dźwięki wydawały się być teraz przytłumione i nawet stukot końskich kopyt na ścieżce był jakby cichszy.
- Albo mi się wydaje, albo karczmarz mi o czymś zapomniał wspomnieć... - zadumał się Kastor. W powietrzu było czuć coś dziwnego, ale jeszcze nie wiedział co.  Jechali przez jakiś czas w ciszy, aż Raissa znów nawiązała rozmowę. Nauka jej nie męczyła i nadal była ciekawa wszystkiego. Znów zaczęli się bawić w nasłuchiwanie ptaków i zgadywanie jaki to gatunek. Do momentu, jak dziewczyna nie znała wszystkich nazw, Kastor miał przewagę, ale kotka miała znakomitą pamięć i jeszcze lepszy słuch, tak więc gra ta stała się jej ulubioną. Czasami zsiadali z konia dając mu odpocząć i szli przodem sprawdzając czy nie ma gdzieś jakichś śladów. Raissa pomimo braku wprawy radziła sobie lepiej niżby podejrzewał. Rozróżniała ślady i wielkość zwierzęcia. Pod wieczór znaleźli się na polance w pobliżu ścieżki. Było tam małe źródełko, więc napełnili manierki i napoili klacz. Rozsiodłali ją i puścili luzem by poskubała trawy. Razem rozłożyli niewielki namiot, który kupili w miasteczku. Wkrótce noce będą znacznie bardziej deszczowe, niż do tej pory. Gdy skończyli Raissa wzięła zgrzebło i zaczęła szczotkować końską sierść, a Kastor poszedł po drewno na ognisko. Opieka nad koniem nie zajęła jej dużo czasu, więc gdy skończyła usiadła na kamieniu przy źródełku i wyciągała kamyczki z przejrzystej wody, układając je na trawie. Przelękła się gdy ktoś postukał ją palcem w ramię tak, że prawie wpadła do płytkiej wody. Za nią stała młoda dziewczyna, na oko miała siedemnaście, albo osiemnaście lat. Uśmiechała się do niej. Ubrana była w lekką, jasno błękitną sukienkę bez rękawów, a czarne włosy do pasa miała delikatnie rozczochrane.
- Dzień dobry, przepraszam, że cię przestraszyłam. Co tutaj robisz? - uklęknęła obok niej na trawie i przysiadła na piętach.
- Ja... zatrzymałam się tutaj z moim przyjacielem na noc...- odpowiedziała nadal lekko zszokowana, że dziewczyna ją podeszła.
- Przyjacielem? A co to? - nieznajoma zmarszczyła brwi, wyraźnie dając do zrozumienia, że nie wie o czym mała kocioucha istota mówi.
- To taki ktoś, kto nigdy cię nie opuszcza w potrzebie i zawsze możesz na niego liczyć. Możesz mu powiedzieć o wszystkim i prawie zawsze wie, co robić. Nie masz nikogo takiego?- Nieznajoma pokręciła głową.
- Rzadko spotykam ludzi. Jeśli ich widzę, zwykle zabijają zwierzęta albo siebie nawzajem. Nie uważam ich za dobrych.
- Gdzie mieszkasz? - Raissę coś zaniepokoiło. Kastor dawno powinien wrócić.
- Niedaleko. Mogę ci pokazać. Chciałabyś? - przeczesała dłonią włosy uśmiechając się. Wszystko wręcz krzyczało, że coś jest nie tak. Raissa próbowała nie dać tego po sobie poznać. Dziewczyna bardzo jej się nie podobała. Była dziwna i wręcz ją przerażała.
- Nie, dziękuję.
- Masz śliczne włosy, czy mogę ci je zapleść w warkocz? - położyła dłonie na udach, czekając na odpowiedź.
- Tak, proszę... - wbrew sobie odwróciła się tyłem do dziewczyny i odrzuciła włosy za siebie. Nie wiedziała jeszcze, jak wielki błąd popełniła. Nieznajoma zaczęła zaplatać jej włosy w warkocz wplatając w nie kwiaty.


Spoiler:

Gdy czasem ci się nudzi
Powkurzaj kilku ludzi
Poćwiartuj na kawałeczki
Jak dziecko zabaweczki
A gdy już krwią nabrudzisz
Nie będzie ci się nudzić
Posprzątać musisz burdel
Nakryli cię...
O kurde....

Spoiler:


"[...]Miecz w brzuchu to kłopotliwa rzecz - nie boli tak na prawdę, w każdym razie nie bardzo, ale jest lodowaty jak cholera; promieniujące z niego zimno zalewa całe ciało i odbiera siłę nogom, zupełnie jak wtedy, kiedy mózg ci zamarza od gryzienia kostki lodu, tylko że czujesz to wszędzie. No i czujesz, jak ostrze prześlizguje się w tobie, tnąc wnętrzności. Szczerze mówiąc, cała ta sytuacja jest do bani, skoro już chcecie znać moje zdanie.[...] "

Offline

 
  • Index
  •  » Dzieła
  •  » Tam, gdzie zaczynają się wątpliwości

Stopka forum

RSS
Powered by PunBB
© Copyright 2002–2008 PunBB
Polityka cookies - Wersja Lo-Fi


Darmowe Forum | Ciekawe Fora | Darmowe Fora
Alojamiento Lausana