Nekosia - 2018-05-25 20:04:06

Spojrzała się na trzy wschodzące słońca na tle pomarańczowego nieba. Każde wschodziło z innej strony, i tak już od miesiąca. Nie można było polegać na nawigowaniu się niebem, chociaż po miesiącu przebywania tu widziała już różnicę pomiędzy trzema słońcami i mniej więcej wiedziała które gdzie wschodzi i zachodzi. Ale gwiazd nie ogarniała już zupełnie, niebo co noc wyglądało inaczej mimo że od tygodnia siedziała w tym miejscu. Otworzyła dziennik i przeczytała po raz piąty w ciągu ostatniej godziny.

Dzień 21
Mijają już 3 tygodnie odkąd przyrządy przestały pracować właściwie. Znalazłam się w miejscu które nie zostało dotąd oznakowane na mapie multiwersum, nie działają tu żadne z aparatur. Po przebyciu puszczy znalazłam na jej skraju dziwne drzewo, ogromne niczym wieża, z wyrzeźbionymi w pniu schodami. Przy wiązaniu gałęzi znajdowały się wejścia do wnętrza. Wyglądają jednak na niezamieszkałe od dłuższego czasu. Nigdzie też nie widać ciał. Na oko drzewo ma wysokość dwudziestopiętrowego budynku, co dziwne pomimo takiego zagospodarowania go nadal wydaje się żyć i kwitnąć. Na samym szczycie znalazłam obserwatorium, z którego widać okolicę w promieniu wielu kilometrów. Puszcza z której wyszłam wydaje się nie mieć granic, bo ciągnie się aż po horyzont, ale drzewa wyglądają różnie. Często jakby nie były z tego samego świata co te, które stoją parę metrów dalej. Jest też rzeka, a przynajmniej tak mi się wydaje, bo woda płynie wartko, ale szerokie koryto zaczyna się na środku pola, a kończy wpadając do jeziorka. Z daleka nie jestem w stanie ocenić jego głębokości, ale podejrzewam, że uformowane jest jak studnia, z tym że mniej więcej o średnicy 100m. Nie posługuję się kierunkami, ponieważ wschód co ranek jest z trzech różnych stron. Jedno ze słońc jest jednak trochę większe i czerwone, pobędę tu jeszcze jakiś czas, może uda mi się naszkicować mapę z tego punktu tak, by orientować ją za pomocą tego słońca.


Przerwała wtedy pisanie i wydarła podwójną kartkę z notesu i zaczęła szkicować spacerując po obserwatorium od okna do okna. Po godzinie sprawa miała się następująco: Na południu była puszcza, i tylko ona i od tego zaczynała się mapa, potem było drzewo, kawałek dalej rzeka, a za rzeką jeszcze dalej coś co przypominało miasto, albo jego ruiny. Po drodze były kępki drzew, jakieś pojedyncze zabudowania, na zachodzie był wąwóz, wschód był nie do końca widoczny bo przechodził nagle w ostre góry, na szczytach których widać było śnieg. Kierowała się od tygodnia na północ i powoli zbliżała się do miasta. Wszystko wyglądało jak po apokalipsie. Wybite szyby, niektóre budynki spłonęły doszczętnie z niewiadomych przyczyn. Kilka małych domków wyglądało na nienaruszone, i tak prezentowała się mniej więcej ta strona od której weszła. Jak dotąd nie spotkała ani jednej żywej istoty poza zwykłymi zwierzętami i kilkoma dziwnymi, w tym jakiś mackowaty latający stwór któremu uciekła na polach dźgając go kijem w środek kłębu macek. Widziała wiele i na wiele była gotowa.
Zaczęła powoli eksplorować gruzowiska i nienaruszone budynki, szukając jakichkolwiek śladów życia, albo czegokolwiek co mogłoby się jej przydać. Zatrzymała się na chwilę i z płaszcza wyciągnęła coś, co przypominało zegarek kieszonkowy na łańcuszku, otworzyła, popatrzyła się chwilę, pokręciła głową i ruszyła dalej.

W całej okolicy panowała nienaturalna cisza.

www.opowiadaniarp.pun.pl